niedziela, 30 czerwca 2013

Made...my...day...;)

 Mój Pączek 1 dzień na świecie...:D
 Dumny tato...:D
 Pączek 2 dzień na świecie...:D...nadal trochę czerwony...
 Dzisiejsza zaduma i sentencja dnia na smoczku..."I Lone Mummy" ;)
 Nareszcie zasnąłem...
 Chyba kupię tą kopertówkę...:)
 Uwielbiam kokardki...plecak jest super...
 Mrożone jogurty...pycha...polecam :D
 Powoli zmęczenie już daje o sobie znać...tryb życia dnia i nocy przestawiony na 3 godzinne przerwy między karmieniem, płaczem, kąpaniem, śpiewaniem, noszeniem, przewijaniem itp...;)
Zdjęcie zrobione przez Pana X w trakcie karmienia...dobrze że można przycinać zdjęcia ;)

GODZINA ZERO?! ZARAZ JAK TO...i powrót do życia...

 Witam, już naprawdę dawno nie miałam czasu na  napisanie czegoś konkretnego. Próbowałam coś napisać w szpitalu jednak moje myśli pochłonięte są moim Skarbem :). 


Powiem tak zaskoczenie, które spotkało mnie w piątek z rana przeszło nie tylko moje oczekiwania ale również moich lekarzy i cala rodzinkę. Zapewne kojarzycie ze w piątek 14.06.2013 miałam mieć wywoływany poród. Wynikło to z faktu, że Pan Pączek nie miał zamiaru  pokazać się na świecie bez pomocy farmakologii lub jakiejś innej drogi perswazji. Tak wiec z pełna radością udaliśmy się w piątek do szpitala...Ja, Moja Siostra, kierowca Ruda i Brzucho. Zupełnie nie byliśmy świadomi tego co będzie nas czekać. Akurat tak się złożyło ze tego samego dnia schodził z dyżuru Pan X, wiec z założenia wiedziałam ze nie zostanę sama jak by coś miało się rozpocząć. Zapomniałam tylko o jednym fakcie. Tego samego dnia przyjeżdżała również rodzina Pana X, żeby pomoc w przeprowadzce i remoncie. Równało się to z faktem, że mój mąż musiał jechać do naszego nowego domku otworzyć drzwi i pomóc w ostatnich zakupach. Tak, wiec już na starcie coś poszło nie po mojej myśli. No nic... po zameldowaniu się na izbie przyjęć zostałam pokierowana na odział porodowy. Tam okazało się, że nie ma mojej lekarki tylko jest jakiś zastępczy lekarz z poza szpitala. No świetnie, po prostu cudownie...Tym bardziej, że byłam umówiona z nią że jak będę się męczyć dłużej niż 3 godziny to na spokojnie pojedziemy na Cesarskie Ciecie. Ale jak to bywa z moim kaprawym szczęściem, ów Zastępczy lekarz był zwolennikiem naturalnego porodu. Tak wiec na wstępie dostałam czopki rozkurczowe i krzyżyk na drogę do pokoju na porodówce. Samotna i opuszczona siedziałam w pokoju oglądając filmy i seriale na zmianę (dzięki bogom za tablet..!!!). Przy drugiej serii mojego ulubionego serialu o duchach nagle poczułam dotkliwy ból w plecach rozprzestrzeniający się po brzuchu. Wtedy jeszcze nie wiedziałam co mnie będzie czekać...lekarz, który przyszedł sprawdzić jak mi idzie powiedział tylko "Tak...to skurcz, widzę, że jeszcze się Pani uśmiecha...no to jak Pani przestanie to dopiero się zacznie właściwy poród"...Cóż miał rację w 100 %. Bo naprawdę nie spodziewałam się tego co będzie mnie czekać.

Jak by tu ja opisać? Powiem tak nie chce nikogo straszyć na zapas, ale do najprzyjemniejszych sytuacja na porodówce nie należała. Szczerze było tak jak się spodziewałam...dużo krwi, nieopisanego bólu i histerii. Co najciekawsze to ja wpadłam w czarna rozpacz jak przyszło co do czego, a nie Pan X. Jego spokój pozwolił mi zachować jako takie resztki zdrowych zmysłów. Moje obawy, które narastały przez 9 miesięcy po prostu eksplodowały na sali porodowej. W dodatku obok rodziła kobieta, która krzyczała tak głośno, że nawet zmarłego by obudziła. Normalnie sam jej wrzask wywoływał zwiększenie się bólu i strachu. Koszmar...moje kochanego męża myślałam, że zamorduję a sama wyskoczę przez okno. W dodatku cały czas nie mogłam przeć bo położna twierdziła, że główka nie schodzi. Po 7  godzinach moich wrzasków, błagań, płaczu, obelg pod adresem wszystkich na około, okazało się, że mogę poprosić, żeby łaskawie lekarz pojawił się na sali. Podkreślmy, że była prawie 2 w nocy więc chcąc nie chcąc trzeba było go obudzić. Rozdrażniony i lekko zaspany lekarz pojawił się w sali. W tym momencie pojawiła się mała iskierka nadziei na jakie kol wiek znieczulenie. A uwierzcie mi dużo bym dała w tamtej chwili za nawet apap ;) Mój nowy anioł zbawiciel był jednak bardzo powolny i nie spieszył się z badanie czy wypełnianiem papierków. Po upływie jakiego wieku (przynajmniej tak mi się wydawało) pełnego tortur rodem ze średniowiecza lekarz stwierdził, brak postępów porodu i  zarządził Cesarskie Cięcie. To było jak muzyka dla moich uszy...chwilę później leżałam już na stole nie czując nic od połowy ciała w dół. Jednak nie obyło się bez komplikacji...Okazało się, że naturalny poród nie postępował ponieważ mój Mały Pączek zaklinował się nie tam gdzie trzeba. Próbował wyjść główką przez brzuch niczym Alien z filmu. Lekarz musiał się trochę namęczyć, żeby go wyciągnąć. Za nic na świecie nie chciał opuścić bezpiecznego brzuszka...Wszystko jednak dobrze się skończyło i po jakiejś chwili trzymałam w ramionach Mojego Nie Takiego Małego Pączka. Okazał się największy na całym oddziale ;)

Aktualnie minęły już ponad dwa tygodnie od tamtej chwili. A ja czuję jak by Mały Królik był ze mną od zawsze. Oczywiście bywają lepsze i gorsze chwile...szczególnie dotkliwie jeśli dzieją się w nocy to jednak na nic na świecie nie zmieniła bym się na nic innego.


czwartek, 13 czerwca 2013

Godzina 0!!! Matko jestem taka....sama nie wiem....

Nie ma co...moje życie nabiera tempa. Czuję, że dużo się zmieni. Dzisiaj mam ostatnie chwile dla siebie, tak..."godzina zero" na prawdę zmierza wielkimi krokami. A jak dużymi?? Otóż jutro mam się zgłosić do szpitala na KTG i wywołanie porodu. Za każdym razem kiedy o tym myślę, czuję dotkliwy, namacalny ból wynikający z bezpośredniej konieczności konfrontacji z własnymi lękami. Przeczytałam chyba wszystkie możliwe artykuły na temat działania oksytocyny. Najbardziej interesowały mnie fakty dotyczące jej wpływu na poziom bólu i szybkość w działaniu. Co gorsza zaczęłam czytać również fora internetowe na ten temat. Nie powinnam tego robić. Kobiety wypisują tam straszne rzeczy. Normalnie pozostaje ci jedynie schować się w jakimś ustronnym miejscu i czekać na nieuniknione straszne męki. A koleżanki powtarzały mi nie czytaj tych bzdur co wypisują w internecie bo będziesz tego żałować... NO  I MAM ZA SWOJE!!!
 Od samego rana czuję się jak bym miała mieć przed sobą najważniejszy egzamin w życiu. Jak by wam zobrazować emocje, które we mnie siedzą...Czuliście kiedyś stres przed zdawaniem prawa jazdy ?? No to pomnóżcie to razy 100 i może będziecie wiedzieć jak ja się czuję. Wiem, że nie powinnam, aż tak bardzo przeżywać tej sytuacji. Przecież miliardy kobiet przede mną dokonało tego wysiłku i żyły. Matko...ale ze mnie "miękka faja". Nigdy bym w życiu nie przypuszczała, że będę tak histeryzować. Wolała bym, żeby Pączek sam zechciał pojawić się na świecie, a nie żeby trzeba było go do tego nakłaniać. W dodatku nie jestem jedyną sobą, która panikuje. Pan X jest tak przerażony, że sam nie wie czy wolał by, żeby już było po czy może za jakiś czas Mały powinien się zmaterializować. Ma minę jak by siedział na tętniącym wulkanie. Do tego sama muszę go pocieszać, że wszystko będzie dobrze i jakoś sobie poradzimy. A kto mnie pocieszy?! On powinien być teraz wsparciem. Niby lekarz a za każdym razem kiedy dostaję skurczy, zaczyna robić się blady a oczy robią mu się wielkie jak u sowy.
Staram się zapełnić sobie jakoś czas, ale traumatyczne myśli powracają do mnie jak natrętne komary podczas wypoczynku nad jeziorem. Ja już chcę mieć to za sobą...!!!!!!!!! Nawet nie potrafię porządnie sklecić myśli... Dzisiaj zdążyłam już być na zakupach i ogarnąć sprzęt do łazienki...nawet lustro sama przytargałam do domu. Nic nie pomaga...

wtorek, 11 czerwca 2013

Made...My...Day...a może nie...?! Kiedy to będzie...!!!!!!!!!!!!!

Mamo...ostatnio mam tyle spraw na głowie, że nie mam czasu nawet pomyśleć o sobie, a co dopiero napisać porządnego posta. Na przykład cały dzień załatwiałam sprawy z nowym osobistym dowodem, zdjęciami, kartonami i ostatnimi zakupami do nowego domu. Najciekawsze zawsze jest zdziwienie sprzedawców, że jeszcze chodzę w tym stanie. Co w tym takiego zaskakującego?! Może powinnam się położyć i już nie wstać. Albo lepiej zabunkrować się w domu i udawać, że mnie nie ma. Rozumiem, że jestem kobietą specjalnej troski, ale jeszcze umiem coś niecoś przy sobie i innych zrobić. Trochę rozumiem osoby nie będące w "błogosławionym" stanie. Dzięki cudowniej magii mediów ciężarne uważa się za wariatki i osoby szczególnie niebezpieczne dla otoczenia. W sumie po części jesteśmy same sobie winne. Wiem, że moje wahania nastrojów doprowadzają moją rodzinkę i znajomych do szału. Dzięki bogom, że jeszcze mi wybaczają.  
Pan X jest ostatnio tak przemęczony całym zamieszaniem z przeprowadzką, że włącza stan "hibernacji" kiedy tylko może. Ostatnio zasną nawet w urzędzie na krzesełku jak próbowaliśmy przepisać na siebie gaz ;).
Nie potrafię się ostatnio porządnie odprężyć. Serce mi ściska ze strachu przed nieuniknioną "Godziną Zero". Z jednej strony chciała bym mieć już to za sobą, a z drugiej strony jestem przerażona jak cholera. Znając mojego pecha pewnie przytrafi mi się ona w najmniej oczekiwanym momencie np. w sklepie lub w samochodzie kiedy będę prowadzić. Z tego stresu non stop biegam do toalety. W dodatku dzisiaj straciłam moją ostatnią szansę na CC, czyt. Cesarskie Cięcie. Niby noszę okulary i podobno powinnam dostać skierowanie. Jednak pani okulistka stwierdziła, że moja wada jest za słaba. Natomiast po dokładnym przebadaniu moich oczy stwierdziła, że moja siatkówka w obu gałkach ocznych jest śliczna i różowa. Co oznaczało "Pożegnaj się z bezbolesnym przybyciem Pączka na świat"....no i kicha... Z jednej strony to dobrze, że mam zdrowy narząd, z drugiej jednak naprawdę nie lubię bólu. Co lepiej dowiedziałam się, że w prawym oku zostało mi tylko 60 % wzroku, bo podobno moja rogówka jest tam mocno zabliźniona, że widzę jak przez siatkę. Super...nie ma to jak kolejna "dobra" nowina...teraz muszę jakieś specjalne krople wciskać do oczu przez najbliższy rok i może moja wada się cofnie...Pan X stara się walczyć z moimi lękami stosując różne formy odstresowania  między innymi masaż. Niestety każdorazowo kończy się to stanem odpłynięcia w inną rzeczywistość i nie mam tu na myśli siebie. Po porostu w pewnej chwili mój mężczyzna zasypia ściskając moją stopę lub rękę...


Parę inspirujących zdjęć...

Love...
 Podoba wam się taki styl??
 Domki jak wzór na moich nowych mokasynach...;)

 Bez obrazy ale ten żółty wygląda jak...hym...Pierwsza zasada pingwina: "nie jedz żółtego śniegu"
 Już nie mogę się doczekać kiedy wrócę do treningów....
Śliczne loki...
 Sweter...love...

 Mała przerwa w załatwianiu spraw...bardzo wyczekiwany obiad...
 Ta mina mówi sama za siebie....4 godziny snu po dyżurze w szpitalu i załatwianie spraw urzędowych...sama przyjemność...
 Nawet w korku...dzióbek musi być
 W kroku nawet na sen jest chwila...

niedziela, 9 czerwca 2013

Made...my...day...;D Pakowanie i wyprowadzka...

Jak to na niedzielę przystało miałam okropnego lenia. Jak na siebie wstałam wyjątkowo późno i nie mogłam się pozbierać do 13 ;). Później spacerek po parku...pierogi z truskawkami...i ulubiony serial. Pozytywnie spędzony czas...nastroił mnie do pracy. Udało mi się dokonać niemożliwego. Spakowałam 99% swojej garderoby w pokrowce Made By Ikea. Okazały się na tyle pojemne, że nie musiałam używać swoich nadmiernych kilogramów do upychania ciuchów. Generalnie stwierdzam, że moja szafa wcale nie jest taka wielka. Pan X zawsze jęczy, że mam za dużo ciuchów i "po co ci nowe?". Szczerze...ja tego tak nie widzę... tym bardziej teraz jak udało się wszystko ładnie spakować. Z resztą połowa mojej szafy to ubrania treningowe...dresy, topy, bluzy itp. Odnalazłam nawet spodnie przyspieszające spalanie tkanki tłuszczowej ;)...Ja urodzę będę w nich chodzić w kółko, aż wrócę do swojego rozmiaru. Przeglądając moją szafę stwierdziłam, że mam naprawdę fajnie ciuszki. Tylko aktualnie się w nie nie mieszczę..;(...lipa...ale nic to. Mam przynajmniej motywację do ćwiczeń. 
Został nam tydzień na przewiezienie wszystkich rzeczy do naszego nowego domku...niby dużo a jednak nie wiele. Tym bardziej, że nie wiadomo kiedy się "rozpęknę". Jestem lekko przerażona. Oby wszystko poszło sprawnie...zarówno przeprowadzka jak i przyjście na świat Pączka.

Krótka notka z cyklu Made...My...Day...:D

O tak...jak schudnę kupię sobie takie.
 Cudny kolor włosów i długość...niestety ja mogę sobie pomarzyć o takiej długości. Moje włosy jak osiągają swoją graniczną długość zaczynają wypadać i się łamać...Fryzjerka uświadomiła mnie, że każdy jest zaprogramowany na konkretną długość...nie ma jak to DNA ;]
 Bardzo...ale to bardzo chciała bym mieć taką garderobę ;D
 Jeszcze trochę treningu i na pewno uda mi się takie zrobić ;)

 Chcę takie...niech ktoś mi kupi...

Z dzisiejszego spacerku..ładowanie baterii przed jutrem :)
 Tak ślicznie jest w parku na Przymorzu w Gdańsku...
 Zauważone w TK Maxx...Może Pączkowi takie kupić?? ;)
 Moja dzisiejsza kolacja. Trzeba zachować równowagę między fastfood'ami...Oczywiście wyobraźnia również musi dostać swoją kolację...moja ukochana seria Suzanne Collins.
 Moje dzisiejsze osiągnięcie...:D Plus Coco...i pół Jack'a...
 O to Ja w RUDYCH WŁOSACH...sami zadecydujcie czy to mój kolor czy nie...;)

 Moja ulubiona pozycja do spania...;) 

sobota, 8 czerwca 2013

Zmiany...time to move on...words od wisdom....

Dzisiejszy post jest zainspirowany tym co ostatnio dzieje się nie tylko w moim życiu ale i moich znajomych. Każdy kiedyś przechodzi jakieś przemiany. Jak wiadomo za parę dni mój świat zostanie przewrócony do góry nogami. Bywają chwile kiedy nawet ja zaczynam tęsknić za tym jak wyglądało moje życie. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nigdy już nie będzie tak jak wcześniej. Ale czy oznacza to, że będzie źle? Kochani czasami przychodzi czas kiedy stwierdzasz, że trzeba coś ze sobą zrobić. Powody bywają różne np. rozstanie, zmiana pracy czy dotarcie do punktu na swojej drodze gdzie trzeba się zdecydować "co dalej?". Zmiany nie są złe...po prostu trzeba się z nimi pogodzić. Życie jest pełne niespodzianek, jak to powiedział jeden z moich ulubionych bohaterów książkowych "Życie jest jak pudełko czekoladek nigdy nie wiesz na co trafisz". Nigdy nie wiemy jaki moment zainspiruje następny rozdział życia, trzeba pogodzić się z tym co było i w pełni przywitać nowy początek :). Zmiany są trudne, jest to jednak jedyny sposób na to żeby nie stać w miejscu...Wierzę, że wszystko dzieje się z jakiegoś powodu dobre czy złe. Jeśli zbyt mocno będziemy trzymać się przeszłości, możemy opuścić to co może nadejść. Moim sposobem na poradzenie sobie z sytuacją jest mój wewnętrzny rozwój. Dzisiaj np. postanowiłam zapisać się do nowej szkoły. Tak...własnie...od września będę nowym studentem. Nie ma co stać w miejscu. Z powodu małego dziecka nie będę mogła wrócić do pracy na pełny etat. Jednak nie muszę całymi dniami przesiadywać w jednym zamkniętym miejscu bez kontaktu z rzeczywistością. Dlatego weekendy będę spędzać na uczelni. Zawsze lubiłam się uczyć, a ostatnio mój mózg nie pracował prawidłowo, wiec na pewno przyda mu się trening ;). Kolejnym etapem z przygotowaniem się do nowej sytuacji jest stawianie sobie celów i panowaniu swojego działania. Pomaga to zachować wewnętrzną równowagę  i ułatwia codzienne życie. Ja każdy swój dzień kończę zapisaniem celów, które chcę osiągnąć następnego dnia. Karteczkę przyczepiam na lodówce. Z samego rana kiedy jeszcze jestem zasapana i robię kawę spoglądam automatycznie na lodówkę i przypominam sobie co trzeba zrobić dzisiaj. To rzeczywiście pomaga. Powiem to otwarcie ja jestem roztrzepana. Kiedy nie zapisuje tego co mam zrobić danego dnia, po prostu większość wylatuje mi z głowy i już nie wraca. Późnym wieczorem znajduje drogę do mojej pamięci i nie przespana noc gwarantowana. Ważnym elementem jest również to, żeby zmiany w twoim życiu były jakoś widoczne...np. nowa fryzura, nowy gadżet, makijaż czy ciuch w szafie. Zawsze daje to poczucie czegoś świeżego, jest to namacalny dowód, że naprawdę się zmieniamy.  Osobiście myślę nad nową fryzurą...Chociaż co do tego muszę się poważnie zastanowić. Jak ostatnim razem robiłam coś z włosami  to do celowo od fryzjera wyszłam z rudymi włosami. Pan X gdy mnie zobaczył był w takim szoku, że nie był w stanie nic powiedzieć ;). Później czekała mnie gehenna, żeby zmienić kolor włosów na blond ;). No cóż mimo, że pomysł nie był trafiony to jednak czegoś mnie nauczył...NIGDY NIE BĘDĘ MIEĆ WIĘCEJ RUDYCH WŁOSÓW!!! Dla mnie osobiście następnym punktem będzie dbanie o swój wygląd. To, że aktualnie przytyłam 15 kg to nie znaczy, że ma tak zostać. Sport i ruch pomaga mi zwiększyć poczucie własnej wartości. Przełamywanie barier w postaci większej ilości  pompek czy dłuższego czasu na bieżni daje mi poczucie dumy. Jest to widoczny efekt mojej ciężkiej pracy.  Tak więc...nie zależnie od tego co powoduje zmiany...zawsze one do czegoś nas prowadzą...Przynajmniej ja chcę w to wierzyć ;)
Troszkę inspiracji :)
 


 Czy ktoś mi powie gdzie ja mogę znaleźć ładną czarną ramoneskę??
 Propozycje nowego look'u dla włosów...ta zmiana była by na pewno widoczna



 The words of wisdom...


Made...my...yesterday...

HEJ!!! Krótka fotorelacja z wczorajszego dnia. Miałam wczoraj sporo atrakcji :D

Małe przygotowania dzień przed...Day SPA :D Zamieniam się w zombi :D
 Bardzo szczęśliwa i dumna po koncercie...:D
 The best teem ever... najlepsze trenerki tańca na świecie :D
Czekając na transport zamieniłyśmy się w kwiaciarki :D

 Pięknie:D Baleriny 

 Pyszne...polecam mrożony jogurt z wiśniami...super :D
 Zastrzyk witamin z samego rana ;)

 Nowa sypialnia :D


 Najnowszy look...;)