wtorek, 16 października 2018

Jesień - o dramatycznym poranku o 6 rano.


Od jakiegoś czasu staram się zostać pierwszą kobietą z nagrodą Nobla w kategorii "Wstaję o 6 rano i jestem piękna i pachnąca".  Z dopiskiem...mam dwójkę małych dzieci i jestem sama z porannym armagedonem. Oczywistą - oczywstością, nikt mi złotego medalu za dobre wyniki w badaniach nie podaruje. Co jednak odkryje to Moje. Myślę, że każdy chciał by znaleźć złoty środek na porannego lenia. Najważniejszy jest dobry moment rozpoczęcia prac. Tak, więc komu w drogę temu...no właśnie.  
Nie ma to jak zacząć badania w najtrudniejszych warunkach...niczym wspinaczka na Giewont w środku zimy. Jesień! 
Ta nasza POLSKA ZŁOTA, pachnąca rumianym jabłkiem i zupą z dyni. 
Ta sama, która sprawia, że nie chce mi się wsunąć nogi z pod pierzyny o 5:50. 
Ta, która sprawia, że wychodząc o 7:15 z domu zmusza  do ubrania, kurtki puchowej.
Ta, która wymusza targnie owej kurtki o 16:00 przy powrocie do domu w temperaturze 23 st. ciepła.
Ta...dokładnie ta. 
Osobiście uważam, że to żaden wyczyn wstać o 6:00 latem. Ciepło, sucho, nawet kawy człowiek nie potrzebuje, bo witamina D załatwia za kofeinę całą robotę. Ale jesień to wyzwanie, godne blondynki takiej jak JA. 

Od początku września staram znaleźć równowagę między JAK NAJDŁUŻSZYM ZALEGANIEM W ŁÓŻKU a:

ROBIENIEM ŚNIADANIA DLA KLUSKÓW, 
MAKIJAŻEM, 
UŁOŻENIEM WŁOSÓW, 
UBRANIEM DZIECI, 
UBRANIEM SIEBIE, 
WYPROWADZENIEM PSA, 
ZAPAKOWANIEM TORBY DO PRACY, 
UBRANIEM BUTÓW SWOICH I DZIECI, 
KŁÓTNIĄ O ZABAWKI,
BUZIAKIEM NA ODWIDZENIA -bardzo istotny punkt programu
PRZEWIDZENIEM WSZYSTKIEGO INNEGO O CZYM MOGŁAM ZAPOMNIEĆ Z RANA

Pochwalę się teraz...uwaga! Ogarniam ten temat w 45 min. HA! Tak, tak widzę jak wasze oczy robią się wielkie i okrągłe! A przynajmniej chciała bym, żebyście byli ze mnie dumni tak samo jak ja. 
Podstawą mojego małego sukcesu to organizacja wieczorem. Bez przygotowania rzeczy do ubrania, odpowiedniego ustawienie butów przy wejściu czy chociażby nalania wody do czajnika, nie była bym wstanie wyrobić się na czas. Organizacja to podstawa. Na chaos z rana nie mogę sobie pozwolić. Pewnie zastanawiacie się, gdzie podziewa się spontaniczność w moim życiu. Ech...mam wrażenie, że na jakiś czas się wyprowadziła do sąsiadów. Każdy nawet najdrobniejszy szczegół ma znaczenie. Ba, wiem nawet, który z moich synów musi wstać pierwszy. Praca nad systemem trwała od miesiąca. Z wrześniem zauważyłam, że najlepiej wstaje mi się o 6:15. Nie wcześniej, nie później. Inaczej jestem nie do życia, albo przespana albo zaspana. Każdy człowiek ma swoja godzinę najlepszą do pobudki. Trzeba tylko ją odnaleźć. Kompletną bzdurą jest stwierdzenie, że spanie do późna jest zdrowe. Najczęściej po zbyt długim spania jesteśmy ociężali, a dzień skraca się do paru chwil. Szkoda na to czasu. Jak mawiał Dr House - "sen jest dla mięczaków". Z tym też nie do końca mogę się zgodzić. Brak odpowiedniej dawki snu sprawia, że nie jestem efektywna. Cały dzień sprawia mi trudności. Jako mama i kobieta pracująca chcę korzystać z życia ile się da. Łapać te ulotne chwile wolnego czasu i realizować swoją pasję. Jak widać system wieczornej organizacji działa. Znalazłam czas na napisanie tego posta. 
Mam nadzieje, że moje przemyślenie co do poranków jesienią zainspirują nie jednego z was. Bo dzięki wczesnej pobudce mam nie tylko udany dzień, ale i widok najpiękniejszych wschodów słońca w całym roku. 

Pozdrawiam Kochani,
W. 

piątek, 18 września 2015

Love My Life...czyli "wyglądasz na opuchniętą i zmęczoną"

Brak czasu...
Brak weny...
Wahania hormonów...
Skrajne emocje...
Wieczne zmęczenie...
Roztrzepanie...

"Ciężarny mózg", określenie usłyszane od jednej znajomej. 

 "Kochana ty chyba dzisiaj jakaś nieobecna jesteś". 
Patrzę na nią zaskoczona. Jak to nie "obecna"?!   

"Masz takie rozbiegane oczy i skaczesz w rozmowie z tematu na temat". 
"Wyglądasz na opuchniętą i zmęczoną"
Nie nie! Cała przyjemność po mojej stronie. 

Pierwszą reakcją było wyparcie. Jako to ja!! Skąd...przecież ogarniam wszystko dookoła. Chociaż po chwili namysłu...chyba ma rację. Zdarza się, że w środku zadania zapominam, co chciałam powiedzieć. Mówiąc jedno zaczynam myśleć o drugiej...trzeciej i czwartej ważnej sprawie. Kończy się to gonitwą myśli i bólem głowy. Brak cierpliwości i tolerancji na brak zrozumienia mnie przez świat też nie ułatwia mi życia. Zapominalstwo wkradło się do mojej głowy na dobre. Do domu zakupiłam tablicę do zapisywania tzw. "rzeczy do zrobienia",a w mojej torebce zamieszkał nowy kalendarz. Bez niego ani rusz. Tylko czasami zdarza mi się zapomnieć, o schowaniu go z powrotem i po raz dziewięćsetny zostawiam go przy drzwiach do ubikacji. W mojej głowie zagościło hasło "nie zapomnij o wiesz czym". Zaraz zaraz, w sensie...o czym?!. Ha...gorzej jeśli po wyjściu ze sklepu uświadamiam sobie, że kupiłam "wszystko co trzeba", tylko nie to co potrzeba. Jeśli nie załatwię spraw od razu, mogę być pewna, że na pewno zapomnę o o nich na bardzo długi czas. Czytaj np. opłata mandatu. 
Ćwiczę przeżycie przy niedostatku snu. Nocą budzę się mniej więcej co godzina i pokonuję kilometry do toalet. Później leżę w kompletnej ciszy i słucham jak mi krew w uszach świszczy albo bije serce.  Zdarza się, że do całej kapeli nocnych dźwięków dołącza, basowe chrapanie Pana X, tworząc razem folkowe brzmienie. Muzyka ludowa o trzeciej nad ranem to ostatnie na co mam ochotę. W chwili, gdy już myślę, że zasnę uświadamiam sobie, że to kompletnie bez celowe, bo za sekundę mój dwulatek będzie domagać się pić albo siku. 

"Ciężarny mózg"...to mój...




wtorek, 1 września 2015

Kolejny, który miał nie powstać... Kobieta na 110 %



Pogoda ducha to jedyne co pozwala mi na zdrowe myślenie...

Chciałam pisać post na zupełnie inny temat. Zmiana inspiracji nastąpiła jak zwykle niesłychanie. Czasami dopada nie w kolejce po bułki, na przystanku lub siedząc w kawiarni jak dzisiaj.

Czy kobieta musi posiadać dzieci aby czuć się spełniona??

W jednym z moich poprzednich postów pisałam o konflikcie między kobietami rodzącymi naturalnie a dającym życie przez cesarskie cięcie. Szum w mediach zaczął powoli opadać, więc zaczęto odgrzewać następny kotlet. Dwie popularne gazety "wysmażyły" kolejne soczyste teksty o "kobiecym spełnieniu", a raczej o jego braku. Propaganda "prorodzinna" pt. "nie zdążyłam zrobić sobie dziecka..." wywołała  w środowisku mam i bezdzietnych kobiet burzę przemyśleń. Sama do końca nie rozumiem dlaczego zainwestowano pieniądze w tą kampanię. Jeśli twórcą chodziło o wzniecenie szumu to się udało. Nie będę nikomu narzucać w jaki sposób powinien odbierać przekaz owej reklamy. Widząc kobietę wpatrzoną w swój idealny trawnik przy wielkim domu nie widzę kobiety  niespełnionej. "Zdążyłam kupić mieszkanie...i wyremontować dom". Kochani...taka osoba nie działa przypadkowo. Każdy jej wybór był świadomy. Dziecięcy głosik w tle nucący "la...la..la.." przypomina raczej horror niż chęć dania życia. Zastanawiam mnie jeszcze jeden fakt. W całym spocie nie ma mowy o "ojcu". W dzisiejszych czasach samotna kobieta może posiadać dziecko. Jednak jest to ogromna, przeogromna praca. Wychowanie dziecka we dwoje jest trudne. Nie wspominając już o samotnym macierzyństwie. Całość odbieram bardzo negatywnie. Dlaczego tylko od nas (kobiet) wymaga się spełnienia przez zostanie matką? Gdzie  w tym wszystkim jest mężczyzna?! Niedługo zostanę mamą po raz drugi. Nie wydaje mi się jednak, żeby tylko rola określała moje szczęście. Na zadowolenie z życia składa się wiele puzzli. Doskonale rozumiem kobiety, które nie zdecydowały się jeszcze na dziecko. Wiem czego się obawiają...kariera, facet (bo w sumie dziecko było by dobrze mieć z kimś), finanse, brak chęci. Tak...Nie zawsze kobieta musi mieć chęć na dziecko. Po co na siłę zmuszać się, kiedy kompletnie nie czuje się powołania. Czy mężczyzn zmusza się do ich posiadania? Dziwny stereotyp. Niby żyjemy w XXI wieku, to jednak nadal od nas oczekuje się odpowiednich zachowań. Wychowanie malucha to nie zabawa. Tworzymy nową istotę, która będzie zależna od nas przez całe życie. Od rodzica zależy jaki świat chcemy pokazać dziecku. A każdy z nas temu małemu stworzeniu dał by gwiazdkę z nieba. Gorzej jeśli mieszkamy w wynajętym pokoju i pracujemy na umowę o dzieło. Brak stabilizacji w życiu nie ułatwia decyzji o świadomym macierzyństwie.  Dodatkowo polityka prorodzinna w Polsce nie jest bogata. Samotna matka, aby utrzymać dziecko i siebie musi pracować. Czy ktoś zapewni jej bezpłatny żłobek? Nianię kiedy Maluch zachoruje? Raczej wątpię... Smutne.
Polecam przeczytać artykuły w owych "Popularnych Magazynach". Warto zapoznać się z wywiadami kobiet, które świadomie nie zdecydowały się na dziecko. Każda z nas ma wybór.Taki czy inny...,który niesie swoje następstwa.








czwartek, 27 sierpnia 2015

Wakacyjny zawrót głowy






Wakacyjny zawrót głowy wytrącił mnie z pionu. Nie wiem kiedy straciłam naturalny tryb dnia. Przypuszczam, że pomiędzy urlopem Kluska a moim. Owocem nadmiernego słońca okazał się ekstremalny bajzel. Próbuję go opanować, chociaż przychodzi z trudem.

Rozregulowana Ja...Rozregulowany Mąż...i Rozregulowany Dwulatek.

Wakacje są super. Gorzej jeśli trzeba wracać do rzeczywistości. Szczególnie utrudnia życie spory brzuch. Nagłe zmiany pozycji nie są już takie "nagłe". Łapanie lecących butelek, czy próby utrzymania wierzgającego Maluch w lesie na "toalecie" stanowią wyzwanie. Zanim przykucnę muszę się podeprzeć, wstawanie zajmuje mi już dobrych parę sekund. Sama nie mogę się oddalić od "sławojki" nazbyt daleko. Klops nr 2 trenuje boks na moim pęcherzu, przez co częstotliwość pielgrzymek do "miejsca zadumy" przybrała na sile. Efektem jest nie wyspanie i ciągłe nerwy. Ha...pogoda też nie rozpieszcza. Część z was pewnie korzysta z tak cudownego lata. Słońce świeci, temperatura powyżej 30 stopni Celsjusza.

 "Żyć nie umierać"!!!
 PROSZĘ...!!!

Niech już zacznie padać!!! Pragnę pozbyć się obrzęków i pocenia się ponad miarę. Z radością oczekuję września i października. Noszenia kaloszy, długich swetrów i...deszczu. Tak...wiem jestem INNA. Ostatnio słyszę dość często, że mam dziwne upodobania co do pór roku i pogody. Lato wcale nie jest moim ulubionym okresem. Ostatnie 2 lata nie były proste...albo byłam w ciąży (lub jestem) albo miałam nie wielkiego Bobasa, z którym mogłam jedynie odwiedzać miejsca klimatyzowane (radość potówek).

Jeszcze tylko 2,5 miesiąca!!!






czwartek, 6 sierpnia 2015

Wielki szum o BabyBoom...czyli nie jestem prawadziwą mamą? Bo miałam cesarkę...





Znieczulenie...Cesarka...Aromaterapia...Prądy Tens...Poród w wodzie...Gaz rozweselający...itp....


Dlaczego ostatnio słyszę, że "nie jestem prawdziwą matką"?! Z jakiej racji ktoś ma prawo mówić do mnie w ten sposób. 

Urodziłam pierwsze dziecko przez cesarskie cięcie i nie uważam się za gorszą od kobiet rodzących naturalnie. Mój poród składał się z dwóch faz...naturalnej, która zawiodła i koniecznej operacji ratującej życie synka. Zalewająca ostatnio internet fala artykułów, tekstów i tematów na forach dla kobiet przeraża mnie. Ludzie!!! Dlaczego tworzycie problem? Każdy jest wolnym człowiekiem i powinien mieć prawo wyboru. Metoda rodzenia dzieci powinna być odpowiednio dobrana do kobiety po obszernych konsultacjach. Jeśli, któraś z nas panicznie boi się porodu to po co zmuszać jak do przeżywania traumy.  
Ha...moje 8 godzin męki przy nieudanej próbie wypchnięcia Kluska na zewnątrz były okropne. Wybaczcie, ale wypowiedź pt." ból poprowadzi cię w trakcie porodu i podpowie co masz robić" do mnie nie trafia. Moje ciało i psychika nie były przygotowane na sytuacje na sali. Jedyne co uzyskałam dzięki bólowi w trakcie pierwszej fazy to pewność, że drugi raz tego nie zniosę. Czułam się jak torturowane zwierzę. Mój umysł był zamroczony strachem i bólem, na niczym nie mogłam się skupić. Prawidłowy oddech...zapomnij...Moją myślą przez cały czas było błaganie o znieczulenie lub cesarskie cięcie. Na sali nikt nie był wstanie zrozumieć przez co przechodzę. "Gdzie ta magiczna chwila o której mówili na szkole rodzenia"?! W momencie kiedy została podjęta decyzja o CC, poczułam głęboką ulgę. Bolesne skurcze trwały nadal, a położna prowadząc mnie na sale operacyjną skwitowała moje jęki "No niech już Pani przestanie, przecież zaraz brzuch rozetną". Moja riposta na była bardzo niecenzuralna, uwięzła jednak w gardle razem z kolejnym skurczem. Po operacji wcale nie czułam się fatalnie. Po koniecznym okresie leżenie plackiem zajmowałam się synkiem samodzielnie. Rana trochę mnie ciągnęła, lecz byłam dawałam radę. Byłam jedyną po porodzie wędrującą po korytarzu z kołyską synka. Kobiety po naturalnym porodzie nie były wstanie usiąść, a o zrobieniu kroku to już zapomnieć można. Wierzę, że za chwilkę podniesie się szum pt. "przecież po cc kobiety nie mogą wstać itp..." prawda. Też tak bywa i to bardzo często. Cześć z nas twierdzi, że zapomniała jak to było z tym bólem zaraz po otrzymaniu dziecka. Guzik...pamiętam dokładnie jak bardzo bolało i raczej nie zapomnę. 

Mój drugi poród został zakwalifikowany do Cesarskiego Cięcia i cieszę się z tej decyzji. 

 Każda kobieta ma inny organizm. Różnimy się tolerancją na ból i odpornością psychiczną. Poród to najtrudniejsza z prób jaką pokonuje kobieta. Znam mnóstwo, które rodziły metodą bez znieczulenia naturalnie mówią, że był to dla nich magiczny moment. Nie wspominają traumy. Są też takie, które rodziły przez cesarskie cięcie na życzenie i wcale tego nie żałują. Inne rodziły podobnie jak ja...naturalnie, ale się nie udało i trzeba było robić CC. Ciesząc się z bezbolesnego zakończenia. Pozwólmy wybrać przyszłej Mamie jak chce przeżyć narodziny dziecka. Mamy XXI wiek nie musimy być skazane na metodę czarną albo białą. Pojawiło się, mnóstwo sposobów uśmierzających ból. Nie likwidują go całkowicie, ale pozwalają przeżyć z ulgą. 

Poco zaraz mówić o sobie nawzajem, że "nie jesteś prawdziwą matką bez bólów porodowych". Nie to nas ją czyni. Kobieta adoptująca dziecko też go nie urodziła. Czy  oznacza to, że nie jest jego mamą? Oczywiście, że jest. To jak opiekujesz się, wychowujesz i dbasz o małego człowieka świadczy o Tobie. 



poniedziałek, 27 lipca 2015

Bardzo ważny wybór...problem łóżkowy


Tak tak.... moje Maleństwo dojrzało. Od jakiegoś czasu domaga się spania na kanapie. Z miłą chęcią pozwoliła bym, gdyby nie fakt, że jest to najniewygodniejsza sofa jaką stworzyła IKEA. Kupiliśmy ją z Panem X do naszego pierwszego mieszkania. Miało nie całe 33 metry kwadratowe, więc meble również musiały być miniaturowe. Nawet jedna dorosła osoba ma problem, aby się na mniej wyspać. Po urodzeniu Kluchy korzystałam z niej karmiąc piersią. Dbając o plecy dziecka staram się tłumaczyć, że jego niemowlęce łóżeczko jest SUPER. Puki co, udaje się przekonać, jednak prośby o zmianę legowiska pojawiają się co raz częściej. 
Rozpoczęłam, więc poszukiwania odpowiedniego łoża dla Królewicza. 

Jakie cechy według mnie powinno posiadać dobre łóżko:

1. Bezpieczne
2. Wygodne
3. Ładne
4. Ekonomiczne (miejsce dla kolegów, gdy przyjdą na kinderparty)
5. Nie za drogie
6. Dobra jakość

Pierwsze sklepy, które przyszły mi do głowy były oczywistym wyborem tj. Ikea, BlackRedWhite, Agata Meble itp.... wszystkie możliwe molochy meblowe. Przechadzając się po działach młodzieżowym i dziecięcym doszłam do jednego wniosku. "Badziewie ze sklejki za kupę pieniędzy"... Podkreślmy, że nie każdy produkt był tworzony z płyty wiórowej. Jednocześnie koszt lepszego mebla przekraczał mój budżet. Przyznam, że po pierwszych podejściach do tematu była lekko załamana. Nie chcę kupować czegoś co przy pierwszym rzuceniu się  na materac się rozpadnie. Z drugiej strony ograniczone fundusze też nie ułatwiały sprawy. Tak więc, temat chwilowo ucichł...

Odwiedzając znajomych nasze poszukiwania zyskały świeżego spojrzenia. Koleżanka była dużo bardziej pomysłowa co do legowiska dla maluchów. Zamówili drewniane dwupiętrowe łóżeczko przez jeden z portali zakupowych. Cena bardzo rozsądna, za dobrą i mocną ramę. Zarówno górne jak i dolne łóżko zabezpieczone barierkami. Zainspirowana ich zakupem wznowiłam poszukiwania. Poniżej mam kilka propozycji. Nie możemy zdecydować, które będzie najlepsze. Jeśli macie ochotę pomóc. Komentujcie pod tym postem.  Będziemy wdzięczni za pomoc :D


Ps. Ramy łóżek muszą być koloru jasnej sosny, ponieważ chłopaki mają już resztę mebli w tym odcieniu.