poniedziałek, 30 grudnia 2013

Gumy w wymiocinach...powrót do szarej rzeczywistości...

Hi everyone!!!
Nareszcie koniec tej szalonej jazdy samochodem. Co za koszmar...szkoda, że jeszcze nikt nie wymyślił teleportu. Była  bym pierwszą osobą, która by takie cudo zakupiła. Zupełnie jak w Star Trek'u, znikalibyśmy w kolorowych światłach i "BAM!!!" pojawialibyśmy się w wybranym przez siebie miejscu. He...wczoraj w radiu słyszałam historię o mężczyźnie śpiącym sobie spokojnie w rowie (oczywiście po bardzo zakrapianej imprezie), który przy pomocy załogi pewnego auta teleportował się 500 km dalej. To dopiero musiał mieć zdziwioną minę ("Dobra impreza była"). On na pewno mógł by uwierzyć w istnienie teleportacji :). Tak czy owak...przesiadywanie w zimnej, stalowej puszce nie należy do najprzyjemniejszych. Szczególnie wtedy gdy mały niemowlak, który właśnie nauczył się raczkować próbuje uciec ze swojego fotelika i maszerować po tobie do upadłego. I to wszystko na tylnym siedzeniu małego samochodu załadowanego po same pachy. Dodatkowo, gdy nie dzieje się jak on chce, bardzo głośno wyraża swoje niezadowolenie. Po prostu krzyczy tak głośno i długo, aż znowu zaśnie...ech...te rodzinne podróże...sama słodycz. Ale czasami warto się przemęczyć. Dla rodziny warto...wiem, że to brzmi bardzo tandeciarsko, ale mimo to bardzo się cieszę. Udało nam się zobaczyć wszystkich. Kosztowało nas to częściową utratę słuchu i totalne rozregulowanie trybu dnia malucha. Ale życie to pewien cykl kiedy nawet odwiedzanie rodziny zaczyna mieć sens i być cool :). Ok, ale żeby nie było tak słodko przez cały czas to osoby o małym pęcherzu (pozostałość po ciąży) miały by niezły orzech do zgryzienia w 5 godzinnej podróży. Stan toalet na stacjach benzynowych woła o pomstę do nieba. Na trasie Gdańsk- Ostrołęka większość toalet jest na tym samym poziomie co w Szpitalu, gdzie moje maleństwo odpoczywało. Jednym słowem...koszmar. Albo wszystkie sprzątaczki wzięły wolne w okresie świąteczno-sylwestrowym albo ilość ludzi odwiedzających łazienki była tak wielka, że nie nadążano sprzątać. Sama nie wiem co gorsze. Wolę sobie wyobrażać ilości bakterii na klamce do łazienki...błe...aż ciarki przechodzą. Ale jak mus to mus. Dobrze, że dzięki harcerskim obozom uzyskałam zdolność magicznego korzystania z toalety,tj. bez dotykania czego kol wiek. Czasami takie umiejętności wydają się bardzo praktyczne. Z reguły nasza podróż nie trwa tak długo, w tym roku poza moimi koniecznymi przystankami, Króliczek również potrzebował małych przerw. Nie zapominajmy też o dwóch włochatych towarzyszach podróży, którzy bez przystanków zapaskudziły by całe auto. Szczęśliwie dotarliśmy w tę i w drugą stronę. Teraz czeka mnie powrót do szarej rzeczywistości. Czyli:

1. Na nowo przyzwyczajenie siebie do trybu dnia (totalnie się nie potrafię wrócić do mojej standardowej rutyny)

2. Na nowo przyzwyczajanie Królika do trybu dnia

3. Ogarnięcie mieszkania (przed wyjazdem całą ekipą zostawiliśmy taki bajzel, że nawet kawa w kubku do stała kożuszku na powierzani)

4. Znalezienie tego odpowiedniego trybu dnia (mały już nie potrzebuje tylu drzemek co wcześniej, za to dwa razy tyle marudzi i domaga się noszenia na rękach)

5. Odbudować swoją kondycję (co za koszmar, dzisiaj miała pierwszy trening od tygodnia, całą moją ciężka pracę szlak trafił. Moja pupa jest tak ciężka, jak by ważyła z tonę ołowiu. Przy drugiej godzinie zajęć myślałam, że zwymiotuję. Mój piękny płaski brzuch znowu schował się za zwałami tłuszczu...ech...taka to syzyfowa praca).

6. Zacząć znowu wychowywać swoje psy (za bardzo się rozbrykały, teraz to mój najmniejszy yorki próbuje władować się do łóżeczka Małego. Próbuje przejąć jego terytorium.)

7. Zrobić porządki na strychu i w spiżarni (wejście tam grozi śmiercią pod lawiną...)


Tak...czeka mnie znowu kupa roboty...Lubię to!!!

P.S.
Chciałam "pozdrowić" panią z Empiku, która dzisiaj pozwoliła się władować staremu facetowi w kolejkę, akurat kiedy podjeżdżałam wózkiem. Próbowałam jednocześnie wsadzić smoczka mojemu maluchowi, trzymać zakupy i prowadzić. Nie wiedziałam, że w Polsce obowiązują taka zasada pierwszeństwa, że trzeba podejść prosto do kasy omijając wszystkich w kolejce po drodze. Cóż człowiek uczy się całe życie. Przy moim małym proteście pani uprzejmie stwierdziła, że "dziadyga" był szybszy a ja i tak muszę uciszyć dziecko bo innym w kolejce stać przeszkadza. Za mną stało jakieś 7 osób, z równie zdziwionymi minami...a mi szczęka opadła, aż do kostek. Nawet Pączek podniósł jedną brew i po czym z uśmiechem na twarzy zwymiotował na gumy pod ladą. A masz paskudna babo...teraz sobie to czyść... ;] Tym optymistycznym akcentem...życzę milszych sprzedawców a sprzedawców ostrzegam bądźcie mili dla mam z dziećmi bo jeszcze gumy z wymiocin do końca dnia będziecie czyścić :D

Kilka zdjęć zapowiadających następnego posta :D









piątek, 27 grudnia 2013

Poświątecznie....

Aloha!!!
Jak tam wam mijają święta? Mam nadzieję, że cudownie spędziliście ten magiczny czas. Pewnie bardzo przytulnie i z dużą ilością jedzenia. Jest to świetny moment na pogodzenie się i złapanie na nowo kontaktu z całą rodziną. Trzeba też przyznać, że w tym czasie folgujemy sobie i otulamy się w cieplutkie ubrania. Wyciągamy śmieszne czerwone swetry, które tylko w tym okresie ogólnie pojęta moda nam wybacza. Pijemy grzane wino, oglądamy klasyczne filmy lub czytamy ulubione książki. Ja osobiście wybieram opcję pierwszą i zaliczam wszystkie moje ulubione pozycje z mojej prywatnej videoteki. Po raz milionowy oglądam min. "Holiday", "Diabeł ubiera się u Prady", "Gladiatora", "Star Wars", "Władcę Pierścieni" czy "Sabrinę". Pan X za to wybrał drugą opcję, w chwilach gdy nie pracował powracał do krainy królów czyli "Gry o tron". Każde święta kojarzą się z sielskim obżarstwem i idyllicznymi rodzinnymi chwilami. Brakowało nam tych wspólnych chwil w święta. Nie było ich wiele, jak to się mówi praca praca praca...ktoś musi leczyć, żeby inni mogli bezkarnie zajadać, a później trafiać z niedrożnością do szpitala ;). Udało mi się trochę odpocząć w chwilach gdy nie siedziałam w samochodzie...Tak...w aucie...W tym roku zdarzyło się tak, że prawie cały czas siedziałam w metalowej puszce na kółkach. Najpierw jechałam sama z Królikiem do moich rodziców (moja Mama była naszym szoferem :D lepszego sobie wymarzyć nie mogłam), a później z Panem X do jego rodziców...he... Moje małe dziecko czuje się w foteliku samochodowym jak ryba w wodzie i chyba powoli zaczyna myśleć, że auto to jego drugi dom :D. Co do samochodu...Nie mam zielonego pojęcia jak ten mój dwudrzwiowy hyundai pomieścił te wszystkie prezenty Pączka. Nigdy nie widziałam takie ilości paczek dla jednej osoby. Mały musiał być naprawdę grzeczny, bo Mikołaj obdarował go sowicie. Niektóre paczki były większe od niego. Dobrze, że część zabawek jest ponad jego wiek więc można je schować i wyciągnąć jak nowe później. Ha...cwana jestem ;D...Mój "spryt" czasami mnie przytłacza...;]. Jak to na młodych ludzi przystało zabraliśmy również wigilijne szamanko do domu. Kiedyś pakowało się w słoiki, teraz to hermetyczne opakowania zabieramy. Całe 2 wielkie torby przepysznej kapusty, sałatek i pierogów. Rodzice jak zwykle przygotowali mnóstwo pysznego jedzenia, które później rozdawali wszystkim, którzy przyjechali na święta. Najbardziej cieszę się z tego, że udało mi się do tego przyczynić w tym roku. Mam nadzieję, że również wy mieliście okazję zabarć coś pysznego :D

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Na chwilę przed najważniejszą kolacją w roku...









Aloha!!!
Jak tam wasze przygotowania do świąt? U mnie jeszcze końca nie widać, chociaż wspólnymi siłami poruszamy się powoli do przodu. Całą operacją pt. "Przygotowanie Do Wigilii" kieruje oczywiście nasz naczelny rodzinny logistyk tj. moja Mama. Od 10 lat przygotowuje wielką kolację dla całej rodziny praktycznie samodzielnie. Ma swój sprawdzony plan, który wykonuje krok po kroku. Przez ostatnie 4 lata nie mogłam pomagać. Docierałam na gotowe, raz wypadły mi egzaminy na studiach, innym razem musiałam być w pracy. Tym razem mam szansę się wykazać. Razem z Królikiem dotarliśmy do Koszałkowa wczoraj wieczorem i od razu zaczęłam pomagać. Co prawda moja rola ogranicza się do sprzątania. Mimo to nie czuję się bezużyteczna. Nie mam większych zdolności kulinarnych, pomagam chociaż ścierając kurze i walcząc z rozgardiaszem w kuchni. Kiedy Szef Kuchni zostawia za sobą ślad mąki ja już czekam, ze szmatką.  Dzisiaj zostały przygotowane trzy ciasta w tym tort waniliowy, czekoladowy murzynek i sernik cytrynowy (mój ulubiony). Powiem wam, że nawet mój tato zabrał się do pracy. To właśnie jego dziełem jest to trzypiętrowe, waniliowe cudo. Po za tym pokroił wszystkie warzywa na sałatkę domową, którą doprawiła mama. Ha...a ja miałam przyjemność już dzisiaj zjeść troszkę na kolację :). Mój mały Pączek jest tak wybawiony,tak że chodzi spać co 2 godziny. Wczoraj zobaczył swoją pierwszą choinkę w życiu. Babcia specjalnie dla niego zapaliła wszystkie lampki. Kochany był najbardziej zafascynowany złotymi i srebrnymi łańcuchami. Uśmiechał się i dotykał paluszkami bombek. Myślałam, że wszystkie pościąga jak szalony, ale on delikatnie muskał opuszkami palców. Naprawdę magiczny widok. My z Panem X niestety nie mamy choinki na Końcu Świata. Kiedy wysłałam Pana X na strych po choinkę wywaliło nam korki i wysadziło żarówkę...he...nie ma to jak mieszkać na wsi. Nie udało nam się po ciemku znaleźć ozdób. A Choinkę chyba zjadły myszy. Trochę smutno... Dzisiaj pierwszy raz Maluch zobaczył morze. Pojechaliśmy na spacerek z psami na plażę. Na szczęście nie wiało mocno i można było spokojnie spacerować. Mały miał oczy jak Pięć Złoty. Taki wypad miał swoje pozytywne skutki. Moje kochanie przestało kaszleć i przeszedł mu katar. Dostał Jodu i poczuł się lepiej. Tutaj jest chyba zupełnie inne powietrze, dużo wilgotniejsze. Partnerem do zabaw stał się starszy synek mojego Kuzyna. Antek został już obśliniony i opluty. Jednym słowem został uznany za swojego. W dodatku wysnuł pewną teorię, "im bardziej Mały go obślini tym bardziej go lubi" :D Nie protestuję i nie wyprowadzam z błędu, bo jeszcze minie zachwyt małym Dzieckiem. Tak czy owak bardzo się cieszę, że jestem w domu. A przy okazji dziękuję wszystkim za ciepłe słowa i życzenia. Mam nadzieję, że wasze święta będą równie kolorowe...:*

PS
W końcu mam możliwość rozpracowania nowego sprzętu. Właśnie na  nim tworzę ten tekst. Na pewien czas dostałam od mamy Acer Aspire One. Malutki mini sprzęcik. Mój laptop trafił do naprawy, zaczął pracować tak wolno, że spokojnie mogła bym ugotować obiad za nim "odpalił" by się jeden plik. He...to chyba już starość...:)







niedziela, 15 grudnia 2013

Made My Day...:D



Hallo everyone!!!
Uch!!! Moje ostatnie 2 noce potwierdzają moją teorię, że moje dziecko jest w jakiś magiczny sposób połączone z fazami księżyca. Za każdym razem kiedy na niebie "świeci" pełnia moje dziecko zamienia się w wilkołaka. Nie jest on jednak typowym przedstawicielem swojego gatunku. Nie przeistacza się w gryzącego i włochatego potworka, za to jego charakter zmienia się o 180 stopni. Mój słodki kochany synek na te 2-3 dni staję się jęczącym, płaczący  i nie śpiącym ancymonkiem. Dzięki niemu od 2 nocy nie śpię. Łącznie odpoczęłam jakieś 3-4 godziny. Sama nie wiem jak funkcjonuję, ale najwidoczniej takie magiczne zdolności posiadają Mamy. Pan X nie posiada takich super mocy. A dlaczego tak uważam?! Wczoraj poprosiłam go o popilnowanie Królika przez 45 min. Musiałam trochę odpocząć a przy okazji doprowadzić się do stanu używalności. Chciałam sobie zrobić mini SPA, czyli po prostu wziąć kąpiel bez pośpiechu z dużą ilością bąbelków i umyć włosy. Hym..Luksus.... Skończyło się tym, że musiałam wyskoczyć z wanny i ociekająca wodą podnieść malucha z łóżeczka bo był głodny. Ech...kiedy podeszłam do Pana X okazało się, że zasnął. Musiałam go kopnąć, żeby się obudził. Ja wszystko rozumiem oboje jesteśmy zmęczeni, ale on przynajmniej śpi w nocy. Dlatego uważam, że Mamy mają super moc. Dzięki niej jesteśmy w stanie przetrwać najgorsze chwile i pokonać niewyspanie. Tak!!! Brawa dla wszystkich MAM!!!
Dzisiaj byłam bardziej cwana niż wczoraj. Nie siedziałam w domu z moim dzieckiem. Jak wyszliśmy o 11.30, tak wróciliśmy dopiero godzinkę temu, tj. około 18. Najpierw byliśmy na ćwiczeniach, a później odwiedziliśmy moje przyjaciółki. Moim celem było wykończenie malucha jak tylko się da. Trening dla mam z dziećmi zawsze skutkuje. Mały pracuje razem ze mną i dodatkowo bawi się z innymi "czołgusiami" (takie określenie wymyślił Pan X dla malucha odkąd zaczął się czołgać). Panuje tam taka miła atmosfera, a mały bawi się na całego. Z reguły "Kotek" zasypia od razu po zajęciach. Pamiętałam jednak, że mamy pełnię więc niestety nic nie działa normalnie. Dlatego umówiłam się z koleżankami na obiad. Nie musiałam gotować tylko dla siebie (to najgorsze co może być). Przy okazji maluszek spotkał się ze swoimi ciociami, których nie widział ponad miesiąc. Moje zbawicielki uraczyły mnie pysznym zapiekanym makaronem ze szpinakiem (spokojnie zrobię o tym daniu Post :D, było na prawdę pyszne :D) i herbatką z melisą. Och tak!!! Coś na uspokojenie było zupełnie na miejscu. Nie dość, że "łapię nerwa" na moje dziecko, to jeszcze PMS mi się zaczął. Mieszanka wybuchowa...Ale 2 napary z leczniczej melisy pomogły. Jeszcze raz dziękuję kochane!!! Brakuje mi ich, ale wszystkie mamy swoje zajęcia i czasami brakuje nam czasu na częste spotkania. Bardzo cieszę się z naszych wypadów. Po obiedzie pojechaliśmy na zakupy. Jakimś cudem udało nam się kopić o wszystkie produkty bez większego uszczerbku na zdrowiu. W supermarkecie był dosłownie szał!!! Stada przewalających się ludzi, opętanych gorączką świąteczną. Przy stoiskach z zabawkami nie było jak igły wcisnąć. Wszyscy mieli wózki wypchane po same brzegi. Zastanawiam mnie jedno...kto to wszystko zje. Nawet jeśli to na wigilię to i tak po co kupować 3 schaby do pieczenia ze śliwką. Szok!!! Dosłownie szok...Plusem był fakt, że przy stoisku dla wegetarian (czyli 3 półki na krzyż) nikt nie stał. Na spokojnie mogłam ogarnąć swoje tofu i ruszyć do kasy.  Znalezienie najmniejszej kolejki nie wchodziło w grę. Wszędzie było mnóstwo ludzi. Zrezygnowana stanęłam przy pierwszej lepszej. Chyba 30 min tam kwitłam, za nim moje zakupy zostały podliczone. Kolejnym pozytywem był fakt, że Mały miał dzięki temu mnóstwo wrażeń. Może w końcu da mi po spać w nocy :)... a jak wam minął dzień :D

Nie wiem jak bym żyła bez książek...uwielbiam czytać:)

 Moja ulubiona baja w wersji anime :D
 Warto przeczytać i zapamiętać :D

piątek, 13 grudnia 2013

Złamany palec...i świąteczne prezenty :3




Hallo everybody!!!
Nie ma to jak spokojny wieczór z moimi pieskami i Królikiem. Pan X jest dzisiaj poza domem ponieważ ma dyżur, więc cieszę się swoją samotnością. Zgadnijcie co!! Mój synek będzie miał sesję zdjęciową. Spokojnie nie jestem szaloną mamą sprzedającą swoje dziecko do reklam. Robimy mu zdjęcia do rodzinnego albumu i do prezentów dla części rodziny. A mówiąc o świętach, chciałam się pochwalić, że rozłożyłam już cześć świątecznych ozdób. Wydaje mi się, że mój dom stał się już bardziej wesoły i ciepły. Kiedy na nie parzę czuję się dużo bardziej szczęśliwa. Zrobiłam już wszystkie zakupy świąteczne i nie mogę się doczekać kiedy rozdam je swojej rodzinie i znajomym. Poświęciłam na to mnóstwo czasu i oczywiście moje maleństwo pomagało w wyborze większości. Nie obyło się bez marudzenia i stękania, ale docelowo wszystko udało się znaleźć bez większych kłopotów w sklepach. Przyznam się wam, że cześć z prezentów przygotowałam sama. Zupełnie Home-made...mam nadzieję, że szczęśliwcy, którym dostaną się ten fanty będą zadowoleni. Kosztowało mnie to parę poparzeń i skaleczeń, ale było warto. Jestem z siebie taka dumna :D. Mam koleżanki, które potrafią cuda w kuchni, ja do nich nie należę. Potrafię parę potraw i tyle. Dlatego tak bardzo cieszę się z wyniku moich eksperymentów.
Z pewnego powodu jestem bardziej podekscytowana niż zwykle w tym roku. Niestety w wigilię Ja i Pan X nie będziemy razem, a to dlatego, że mój prywatny bohater będzie musiał ratować ludzi w szpitalu. Tak wyszło...jednak jest to pierwsza gwiazdka mojego synka. Wiii!!!!!!!!!!! Cała rodzina do mnie dzwoniła z pytaniem "Co kopić maluchowi?". Zwykle odpowiadałam nie wiem. Tak na szypcika ciężko coś wykombinować. Czeka nas w takim razie niespodzianka :).

A tak przy okazji, moje niespełna półroczne dziecko złamało mi palca. Tak...wiem, że  ciężko w to  uwierzyć, ale taka jest prawda. Podnosiłam maluszka z kojca i Pączek chwycił mnie za palca wskazującego. Ja go obróciłam bo na drugą stronę, a on jednak go nie puścił. I tak oto...mój palec wykręcił się o 180 stopni. Dość ciekawy i naprawdę bolesny uraz. Mój prywatny lekarz go nastawił jednak nadal dziwnie klika czasami. Na przykład kiedy piszę na klawiaturze. Naprawdę bardzo kocham moje słodkie dziecko, więc nawet nie pisnęłam. Zabandażowałam i dalej do zabawy. Wydaje mi się, że poziom mojej wytrzymałości na urazy się zwiększył odkąd jestem mamą.

Ostatnio cześć z was do mnie pisała z prośbą o mój zestaw ćwiczeń po porodzie. Nie ma problemu :D W następnych dwóch postach postaram się wam przedstawić moją metodę treningu wraz z dietą :) Chciałam bym szybciej, jednak nie ma kto zrobić mi zdjęć. Muszę więc poczekać na mojego życiowego asystenta, tj. Pana X i dopiero zabiorę się do roboty. Cierpliwości na pewno się nie zawiedziecie. Wszystkie ćwiczenia przetestowałam na sobie i to na prawdę działa :).

Tym czasem spędzam czas z moimi ulubionymi bajkami :D. A jak wam mija wieczór??





 Jestem z siebie taka dumna 6 miesięcy po porodzi i płaski brzuch...:D






niedziela, 8 grudnia 2013

Let it snow...czyli nowa koleżanka do odśnieżania i Scooby-Doo zamiast Mikołaja :D

Aloha!!!
No to mam zima na całego. Żadne udawane 5 cm śniegu. W moim ogrodzie leży 2 metrowej wysokości hałda białego puchu, a łopata do odśnieżania została moją nową przyjaciółką. Przed wczoraj odśnieżałam chyba z 10 razy w ciągu dnia. Najgorsze jest w tym wszystkim to, że za każdym razem musiałam wykonywać tą samą robotę. Zupełnie nie nic nie było widać z poprzedniego odśnieżania. Drzwi musiałam otwierać z siłą strongmana, bo zasypywało mi wejście do domu. Ha...dodajmy jeszcze, że prądu nie było przez pół dnia i znowu musiałam opracowywać alternatywne sposoby podgrzewania mleka. Kiedy mieszkałam w mieście nie doceniałam chodników posypanych solą, teraz marzy mi się chodnik lub nawet kawałek asfaltu nie będący zamarzniętym błotem. W sumie nie wiem co gorsze,  bagno, które z reguły mam na drodze wjazdowej czy lodowe bagno, które mam teraz. Każde ma swoje plusy. Przynajmniej nie mam ufajdanych butów, ale coś kosztem czegoś. Teraz mogę spokojnie kupić sobie narty biegowe albo rakiety śniegowe bo inaczej nie da się poruszać. Podróże samochodem ograniczyłam do minimum. Dzisiaj próbowałam wyjechać, nawet mi się udało!!! To już sukces bo wczoraj samodzielnie nie byłam wstanie pokonać zwałów śniegu. Trzeba było wykopać koła i podłożyć trochę ziemi, że złapały przyczepność. Mąż mojej sąsiadki wypychał mi samochód, a ja usiłowałam rozszyfrować jego wskazówki co do tzw. "rozbujania samochodu". Prawie popłakałam się za kierownicą zmieniając biegi raz na jedynkę raz na wsteczny, dodatkowo jeszcze trzeba było wciskać sprzęgło z odpowiednią prędkością. Z tego stresu spociłam się jak prosiak, a wizja wyjazdu samochodem dopiero w marcu wydawała się co raz bardziej realna. Moja zrozpaczona mina skłoniła mojego pomocnika do zamiany ról. Napięłam moje stalowe mięśnie i niczym Super-girl z komiksu pchałam tył samochodu. Dzięki bogom sąsiad okazał się dużo lepszym kierowcą ode mnie i praktycznie sam wyjechał z tego śniegowego błota. Uff!!! "Nie utknę tu!!!" Kamień spadł mi z serca. Samochód został uratowany, a ja mam środek transportu  na chodzie. Pełna euforii razem ze znajomymi wyruszyliśmy na spotkanie z Mikołajem. Oczywiście jak to bywa w miastach Święty Mikołaj odwiedza centra handlowe ;]. My akurat trafiliśmy nie tylko na obiecanego, brodatego grubaska, ale również na Scooby-Doo. Nie wiem dlaczego akurat pies z mojej ulubionej bajki występował razem z ikoną Coca-Coli. Chyba po prostu nie jestem na czasie. Może mieć to z wiązek z faktem, że prawie wszystkie dzieci wpadały w paniczny płacz jak zbliżały się do Mikołaja. O dziwo na brązowego, przerośniętego psa reagowały z euforyczną radością, więc zamiast zdjęć z białą brodą rodzice otrzymywali świąteczne zdjęcie swojej pociechy z Dogiem ;]. Mi udało się zdobyć zdjęcia Pączka z Mikołajem. Po prostu mój mały Królik był zupełnie nie świadomy tego co się dzieje. Wykorzystałam fakt chwilowej dezorientacji kolorowymi światełkami i posadziłam malucha na kolanach świętego. Mina Malucha mówi sama za siebie. Kompletnie nie wiedział o co tu chodzi i kim jest facet, który trzyma go na kolanach. Szkoda tylko, że Pan X nie był z nami. Musiał pracować i przyjmować wszystkich połamańców usiłujących przemieszczać się po mieście. Nie mam nic przeciwko zimie. Nawet ją lubię, ale było by miło gdybym nie musiała wykopywać tunelu do drzwi wejściowych i bez strachu o życie wyjeżdżała z mojego podjazdu. He...Może przynajmniej będą białe święta:D.


 Święty Mikołaj odwiedził Pączka...:D
 Wieczorna rozpusta ze świąteczną Miką i oczywiście symbolem świąt mandarynkami...
 "Buddyjskie warzywa" (nie mam zielonego pojęcia dlaczego się tak nazywają), pyszny kurczak w orzechach i ryż...obiadek :D
 Zdezorientowany Króliczek :D
 Królik i jego nowy kumpel Szeregowy :D


 

czwartek, 5 grudnia 2013

Lego i domek dla lalek made by Ikea...

Aloha!!!
Udało się w końcu zaczęliśmy z Panem X urządzać nasze mieszkanie. Nie obyło się bez spięć. Bo jak by to mogło być, żeby się nie pokłócić przy jakich kol wiek zmianach w mieszkaniu. To chyba norma, że pary się "rozwodzą" w trakcie remontów. Przy pierwszych remontach nie mieliśmy takich doświadczeń dlatego teraz trzeba było wszystko nadrobić :]. Jak to się mówi "Co było a nie jest nie pisze się w rejestr", tak że puściliśmy w nie pamięć nasze stylowe potyczki. Porządnie podeszliśmy do tematu "Kupujemy nowe meble". Najpierw zrobiłam dokładny przegląd stron internetowych sklepów meblowych, przygotowałam dokładny budżet naszych zakupów. Oczywiście nie była bym sobą, gdybym nie zaplanowała dokładnego rozstawienia mebli. Pożyczyłam, więc metrówkę od mojego mężczyzny i wszystko dokładnie powymierzałam. Jako rasowa blondynka nie od razu poradziłam sobie z tak "skompilowanym" urządzeniem jak metrówka. Obserwując moje próby jednoczesnego zaczepiania jednego końca urządzenia o kanty i rozciągania wzdłuż ściany drugiego, Pan X śmiał się i turlał po podłodze. Ale co tam "poradzę sobie sama" w końcu to ja się uparłam na te zmiany. Dzięki mojej genialnej metodzie pomiarów, po jakieś godzinie miałam zmierzone 2 ściany. Pełna dumy przerzuciłam moje pomiary na papier i narysowałam wstępny szkic naszego salonu. Przynajmniej z rysowaniem nie miałam problemów. Zawsze lubiłam białe mebelki z brązowymi dodatkami. Jak dla mnie to idealne połączenie chłodu i ciepła w mieszkaniu. Z dokładnie zaplanowanymi zakupami ruszyliśmy do meblowej "Mekki" wszystkich młodych małżeństw i studentów, czyli Ikei. Dzięki bogom akurat był środek tygodnia i to jeszcze około 11 rano, więc sklep nie były przepełniony. Przed ostatnim razem jak próbowaliśmy zrobić tam zakupy były takie kolejki, że nawet do windy nie udało się wózkiem wjechać. Kto  mieszka w miastach, gdzie występuje Ikea doskonale wie co tam się dzieje w weekendy. Jeden wielki tłok. Dzieciom rozdaje się opaski z numerami telefonów rodziców, żeby jak się zgubią było ich łatwiej znaleźć. Oczywiście sam sklep jest tak zaprojektowany, że trzeba wszystko zwiedzić zanim dotrzesz do miejsca, które cię interesuje. Dzięki mojej wytrwałości i umiejętnością uspokajania nerwowego Pana X udało się odnaleźć wszystkie elementy nowego wystroju. Spisałam wszystkie regały i miejsca na karteczce i ruszyliśmy do magazynu. I tu doznałam szoku...Moje 3 nie wielkie meble okazały się trzema ogromnymi paczkami kartonów. Matko jak ja chciałam to zabrać sama?! (taki był pierwotny plan). Nie wiem jakim cudem udało nam się zapakować do auta te wielkie pudła, wózek, fotelik, dwa psy, Króliczka, Mnie i Pana X. Na szczęście policja nie patrolowała naszej trasy na Koniec Świata, bo gdyby tak było zastanawiali by się kto prowadzi auto. Z zagraconych szyb nikogo nie było widać. Gdy dotarliśmy do domu zaczęłam ogarniać śpiącego Pączuszka, a mój prywatny Super Bohater wnosił wszystkie rzeczy do mieszkania. Korzystając ze snu naszego dziecka zabraliśmy się, za składanie "klocków". Oczywiście po otworzeniu kartonów wyjaśniło się dlaczego były takie ciężkie. Ilość elementów przyprawiała o zawrót głowy. Ja poddałam się na samym początku i ograniczyłam swój udział do asystowania przy operacji "składanie mebla". Teraz widać dlaczego to chłopcy układają Lego technic jak są mali, a dziewczynki zajmują się dekorowaniem domków dla lalek :D. Jak mój prywatny chirurg zabrał się do pracy to po 3 godzinach miałam wszystkie mebelki sklecone do kupy. Jednak jak to bywa w naszym przypadku, nie wszystko poszło po naszej myśli. W momencie ustawiania mebli na całym naszym Końcu Świata wysadziło korki. Wiii...!!!! Przez godzinę żyliśmy jak ludzie z średniowiecza. Było tak ciemno, że czułam się jak bym wpadła do beczki pełnej smoły. Cały ten czas zastanawiałam się jak podgrzeje mleko bez prądu. Do głowy przychodziły mi takie desperackie pomysły jak podgrzewanie nad świeczką. Dobrze, że mamy ich dużo i stale znajdują się w tych samych miejscach. Bez problemu na ślepo odnalazłam wszystkie możliwe knotki i w jednej chwili zrobiło się jasno w całym mieszkaniu. Bardzo romantycznie...co prawda na drugi dzień był problem z wstaniem z łóżka. Bo głowy bolały od ilości zapachu świec...a przynajmniej na to zwalam moje zmęczenie. Mimo to moje mieszkanie zaczyna nabierać domowego nastroju. Teraz wystarczy jeszcze dodać parę osobistych dodatków i będzie pięknie!!!





niedziela, 1 grudnia 2013

Nic...Nothing...Czyli miało byc pięknie a wszysło jak zawsze...

Aloha!!!
Miał być taki miły dzień. Wyszło jak zawsze czyli zupełnie odwrotnie...kicha dzisiaj tylko parę zdjęć. Brak dobrego samopoczucia zafundowany przez Pana X. Szkoda gadać...Jutro pojawi się coś bardziej pozytywnego. Przynajmniej mam taką nadzieję. Dzisiaj podzielę się z wami cytatem. Całkiem na miejscu...

"Wszystko ma swój czas,
i jest wyznaczona godzina
na wszystkie sprawy pod niebem:
2 Jest czas rodzenia i czas umierania,
czas sadzenia i czas wyrywania tego, co zasadzono,
3 czas zabijania i czas leczenia,
czas burzenia i czas budowania,
4 czas płaczu i czas śmiechu,
czas zawodzenia i czas pląsów,
5 czas rzucania kamieni i czas ich zbierania,
czas pieszczot cielesnych i czas wstrzymywania się od nich,
6 czas szukania i czas tracenia,
czas zachowania i czas wyrzucania,
7 czas rozdzierania i czas zszywania,
czas milczenia i czas mówienia,
8 czas miłowania i czas nienawiści,
czas wojny i czas pokoju"

Księga Koheleta 3 1-8