środa, 20 lutego 2013

Wypadek w supermarkecie...wina i pomidory

Witam,
Wiem, dawno już powinien pojawić się ten post, ale wyprawiałam zaległą imprezę urodzinową, więc moja blond głowa była zaprzątnięta przygotowywaniem menu oraz wyborem odpowiednich "napojów wyskokowych". Oczywiście bez ich próbowania. Okazało się to dość ciężkim zadaniem ponieważ od ostatniego momentu, gdy coś z procentami uderzyło mi do głowy minęło sporo czasu. W tym czasie producenci alkoholu podjęli decyzję o zwiększeniu masowej produkcji różnego rodzaju smakowej "ognistej wody", wina i wielu innych cudów, których w życiu nie piłam. Z tego co ja pamiętam jeszcze nie tak dawno tyle tego nie było, a tu proszę. Wchodzę sobie do "Bliżej Nie Określonego Supermarketu" na moim osiedlu i co widzę? Pół sklepu stanowi alkohol. Ok...wiem Polacy piją sporo...ale żeby aż tyle...matko kiedy jest czas, żeby tego wszystkiego spróbować. Rozumiem jeszcze sama nie tak dawno byłam studentką i wiem, że okazja się zawsze znajdzie;). Mimo to zszokowały mnie półki pełne różności dla dorosłych. Swoje poszukiwania rozpoczęłam od wyczarowania jakieś dobrej wódki. Przez słowo "dobrej" ma się rozumieć odpowiednią cenę, smak i charakter (czyli żeby na drugi dzień głowa nie chciała odpaść od reszty ciała). Stanąwszy przed największym regałem jaki widziałam w swoim życiu znalazłam wersję orzechową (ponoć smakuje jak princessa), tradycyjną wiśniową, cytrynową, z limonkom, paprykową, pieprzową, miętową, anyżową, porzeczkową i wiele innych. I co lepiej w tym przedziale cenowym, na który mogłam sobie pozwolić było chyba z 7 różnych marek posiadających podobny zakres wariantów. Po długim namyśle i obgryzieniu paznokcia przeszłam do działu z winami. Ta...tu wcale nie było łatwiej. Pamiętam jeszcze jak dzisiaj, kiedy studiowałam wystarczało mi wino za około 10 zł, byle było go dużo i żeby nie za mocno śmierdziało siarkom. A teraz...po krótkiej naradzie z moją Siostrą okazało się, że do serów, które chciałam zaserwować podaje się konkretny gatunek wina. Myślałam, że uprości mi to sprawę. Jednak kiedy przeszukiwałam jeszcze większy regał  niż poprzednio, okazało się to nie lada wyzwaniem. Wszystkie wina były opisane w języku francuskim, hiszpańskim, rosyjskim lub włoskim. Mamo...żeby teraz kopić dobre wino trzeba być poliglotą. Co nieliczni producenci byli na tyle łaskawi, że podoczepiali dodatkowe etykiety z języku polski. Jednak to wcale nie ułatwiło mi sprawy. W rezultacie zdecydowałam się na czerwone i białe wino w ciekawych butelkach. Jeśli miało być paskudne w smaku, to chociaż mogło dobrze wyglądać w butelce. W końcu docelowo sama nie musiałam go degustować, więc nie wiele myśląc podjęłam decyzję opierając się na przekonaniu, że "przy 3 kieliszku to i tak będzie im wszystko jedno". Dla siebie na szczęście nie szukałam już nic z alkoholem. Po ostatnich niewypałach z winami bezalkoholowymi pozostało mi jedynie wyobrażenie wina w kieliszku, w  postaci nektaru wiśniowego. Jak na złość okazało się, że w sklepie o wielkości małego miasteczka był tylko jeden rodzaj soku wiśniowego. He... teraz zamiast szperać w tysiącach rodzajach jednego gatunku soku musiałam jedynie go odnaleźć na półce. O dziwno nie było to takie trudne chociaż półka na której stał była lekko zakurzona. Chyba nikt tu za bardzo nie przepada za wiśniowym sokiem. Kiedy już zadowolona szłam sobie do kasy, trzymając koszyk przypomniałam sobie o pomidorach. Ha...przy najmniej doskonale wiem gdzie się znajdują. Minęłam dwie alejki z konserwami i lodówki z nabiałem, po czym skręciłam w lewo i są...całe stoiska z pomidorami ;). Na szczęście nie musiałam się już zastanawiać nad gatunkiem. zapakowałam do siatki te co zawsze i ruszyłam na wprost do kas. Podchodząc już do kasy nagle poczułam w mojej prawej ręce dziwne zachwianie równowagi. Spojrzałam w dół...a tu BUCH...urwało się jeden uchwyt od koszyka...moje świeżo co zapakowane pomidory rozciapciały się brudnej na posadzce sklepu. Ta....chwila owej konsternacji połączonej z wściekłością i niemocą...zaowocowała łzami i głośnym "FUCK!!!" wypływającym z mojej osoby. Mój widok jednak chyba musiał być wystarczająco opłakany (płacząca blond włosa dziewczyna w ciąży, trzymająca w ręku na wpół zepsuty koszyk, stojąca nad pomidorową miazgą ) bo w mgnieniu oka przyleciało 3 ekspedientów posprzątać mój bajzel i zanieść mi zakupy do najbliższej kasy. Gdy już płaciłam kobieta siedząca za ladą chciała być miła i zaproponowała mi wspólne wypicie herbatki uspokajającej, ale grzecznie podziękowałam i czym prędzej ulotniłam się z tego koszmaru....

piątek, 15 lutego 2013

Maniacto serialowe...

Nie wiem czy was ale mnie pochłonęły seriale. Mam pewne ulubione historie, których nie mogę się pozbyć. Wracają do mnie jak  bumerang. Prędzej czy później i tak "muszę" obejrzeć nowe epizody. Do moich faworytów należą:

1. "Plotkara" - niestety już zakończono prordukcję
2. "Supernatural"- oj tak...kto raz zaczął śledzić historię dwóch braci walczących z potworami, aniołami i demonami z piekła rodem chyba nigdy nie przestanie czekać na następny odcinek
3. "Dr House" - było minęło, ostatnie dwa sezony były już ciężko strawne. Obejrzałam tylko dla zabawy zgadywania diagnoz ;)
4. "Private Practise" - uwielbiam główną bohaterkę pomimo, że ma swoje wady
5. "Pamiętniki Wampirów" - sama nie wiem dlaczego zaczęłam to oglądać, chyba z nudów będąc na urlopie. Historia biednej Eleny i dwóch kochających ją wampirów jest trochę męcząca...ile razy można wałkować temat dobrych wampirów. Gdzie podziały się te mroczne potwory z książek Anna Rice(dla nie wtajemniczonych napisała takie pozycje jak np. "Wywiad z wampirem", "Królową Potępionych" czy "Wampir Lestat")?!
6. "Cougar Town" - Świetny prześmiewczy serial o kobiecie po czterdziestce. Jak ktoś się che pośmiać i  poprawić sobie humor to zapraszam :D
7. "Modern Family" - Serial ukazuje w zabawny sposób co dzienne życie wielopokoleniowej rodziny. Naprawdę polecam, każdy znajdzie coś dla siebie naprawdę świetny :D


środa, 6 lutego 2013

Droga...czyli dziwne rozważania blondynki nad życiem

Przeglądając dzisiaj internet znalazłam poniższy obrazek:
Pochodzi z jednego z moich ulubionych portali http://zszywka.pl/ znajdziecie tam wiele inspiracji związanych z modą, kulinariami, urodą i wszystkim czego tylko dusza zapragnie. Natrafiłam na niego przez przypadek i do razu mnie zafascynował.

Gdy patrzę na to zdjęcie nasuwają mi się tylko dwie myśli:
1. Dlaczego ja nie umiem robić takich zdjęć?!
2. Życie bywa nieprzewidywalne, ale każdy podąża drogą którą sam sobie wybrał.

Rozwiązanie pierwszego problemu jest dość banalne. Po pierwsze nie mam roweru, chociaż umiem jeździć na dwóch kółkach. Jednak stan moje portfela nie pozwala mi na zakupienie takiego luksusowego sprzętu. Z moich obserwacji wynika, że rower posiadają przede wszystkim osoby z dużym budżetem. Koniecznością jest również posiadanie miejsca do przechowywania, żeby przypadkiem żaden podejrzany osobnik nie zajumał nam go z przed nosa. Druga sprawa to brak umiejętność robienia zdjęć. Taka prawda, że nawet moja rodzina stwierdziła, że lepiej nie dawać mi aparatu na imprezach rodzinnych, bo później nie ma za bardzo czego oglądać. No chyba, że interesują was kostki ciotek lub parkiet czy jakiś dywan. Często na pierwszym planie pojawiają się również moje place. A jeśli już uda mi się zrobić jakieś zdjęcie w  bardziej zamierzonym celu to okazuje się kompletnie bezużyteczne. Kolejną sprawą jest to, że raczej nie przyszło by mi do głowy jeżdżenie z aparatem rowerem po polnych drogach. A już na pewno nie o świcie. Tak więc z radością oddaję się przyjemności podziwiania pracy innych osób, oczywiście bardziej kompetentnych i utalentowanych. 
Do mojego drugiego stwierdzenia świetnie się nadaje cytat, który znalazłam na jednym z bardziej popularnych portali z cytatami.
"Życie podobne jest do drogi pełnej zakrętów. Widzimy tylko odcinek do kolejnego zakrętu." Kner Anton
Tak...wiem poszłam na łatwiznę szukając cytatów w internecie. Przepraszam, że nie szperałam w wielkich tomiskach pośród zakurzonych bibliotecznych półek. Jednak jak to się mówi "wszystko jest dla ludzi", a poza tym mam alergię na kusz. Z resztą niech podniesie rękę ten kto nie ściągał prac domowych czy prezentacji lub innych informacji z neta. No właśnie...tak też myślałam. Nie ważne jest jednak jak do tego dotarłam. Ważne, że jest. Tak czy owak takie górnolotne myśli nachodzą mnie dość rzadko. Ale czasami jest tak, że jak coś się ciebie uczepi to już siedzi ci w głowie i nie chce sobie pójść. Tak jak piosenka, którą przez przypadek usłyszysz w autobusie i przez najbliższy miesiąc nucisz ją pod nosem robiąc zakupy lub biorąc prysznic. Jest jak komar, który w nocą gnębi swoim cienkim "zzzzz" podlatując do twojego ucha. Budząc i zmuszając do snu w pełnej gotowości, żeby machnąć ręką zanim ukąsi nas w czoło Zdecydowanie każdy z nas przeżywał tego typu katusze. Tak właśnie miałam dzisiaj z tym zdjęciem. Zaczęły nachodzić mnie refleksje na temat ciągu zdarzeń przyczynowo -skutkowych mojego życia. Pojawiło się pytanie "co tak naprawdę doprowadziło mnie do momentu w którym się znajduję".  Odpowiedź przyszła tak samo szybko..."wszystko". Każdy ruch na szachownic mojego losu doprowadził mnie do tego co teraz osiągnęłam i będzie wpływać na dalsze wybory jakich dokonam. W pewnej mądrej książce, którą aktualnie czytam. Bardzo mądry człowiek prowadzi rozważanie z jeszcze bardziej inteligentną i doświadczoną sobą. Poruszają tematy przemocy, uprzedzeń, nieszczęścia i konfliktów między ludzkich, ale głównym celem książki jest znalezienie złotego środka na szczęśliwe życie. Spokojnie nie jest to "arcydzieło" z cyklu poradników czy wskazówek od genialnych pseudo psychologów na przetrwanie czasu danego nam na ziemi. W każdym bądź razie idąc tokiem myślenia autorów, można zauważyć pewną prawidłowość. Człowiek sam stwarza sytuacje konfliktowe i utrudnia sobie życie. Większość osób, które miałam zaszczyt poznać na mojej krótkiej drodze uwielbia wszystko komplikować. Nie będę ukrywać sama często doszukuję się problemów tam gdzie ich nie ma albo jak mi nudno to sama szukam kłopotów. Tylko po co?! Wynika to chyba z natury człowieka i tego, że jestem kobietą. Drogie Panie, trzeba tu otwarcie stwierdzić, że tylko my potrafimy doszukać się drugiego a nawet i dziesiątego dna w rozmowach. Ktoś mi kiedyś powiedział, że w życiu liczy się tylko dany moment. Lepiej nie zastanawiać się o jutrem, żyć tylko tym co dzieje się w danej chwili. Z jednej strony jest to bardzo proste rozwiązanie, które wiele ułatwia. Podobno człowiek czuje wtedy ulgę "Jeśli jest dobrze teraz to jest dobrze" - tekst mojego znajomego. Szczerze trochę mu zazdroszczę. Ponieważ, on  jadąc rowerem drogą swojego losu rzeczywiści widzi tylko "kolejny zakręt". Ja natomiast staram się za wszelką cenę wychylić się jeszcze przed kierownicę i spojrzeć jak najdalej się da. Często kończy się więc to wywrotką lub przerażeniem z powodu tego co może mnie czekać. Uwielbiam jednak mieć wszystko zaplanowane i nie lubię niespodzianek. No chyba, że sama sobie ją wcześniej zaplanuję ;). Lubię mieć plan awaryjny na różne sytuacje daje mi to poczucie bezpieczeństwa i pomaga przygotować się na następny zakręt.

Wybaczcie, że dzisiaj takie dzikie przemyślenia publikuję. Musiałam jednak się ich pozbyć z głowy. Inaczej gnębiły by mnie jak ten wredny komar w nocy.






poniedziałek, 4 lutego 2013

cheer life...

http://www.youtube.com/watch?v=v5ISmqGjFrE

Cheerleading i cycki...

Nareszcie...mam czas na spokojne napisanie posta. Ostatnie dni były zwariowane i pełne stresu połączonego z napięciem. Moja głowa była zajęta tylko i wyłącznie zawodami cheerleaders. He...tak zajmuję się cheerleader'stwem. O dziwo zaczęło mnie to bardzo interesować. Ostatnie parę dni analizowałam w te i wewte choreografię, uczyłam się na pamięć przepisów, pracowałam nad muzyką, doglądałam treningów dziewczynek, denerwowałam się, martwiłam, wypisywałam tony dokumentów i wiele wiele innych rzeczy jeszcze przy okazji załatwiałam. Trzeba tu podkreślić, że do pewnego etapu mojego życia myślałam, że to sport dla tzw. "pustaków" z blond włosami i dużym biustem, które lubią sobie potrząsać pomponami, a od czasu do czasu zadają się z koszykarzami, piłkarzami, siatkarzami itp...(jeśli wiecie co mam na myśli ;]). O mamo...!!!!!!! Jak ja się myliłam...Powiem wam, że to jest chyba jeden z najbardziej wymagających sportów jakie są mi znane. Nie dość, że trzeba tańczyć to jeszcze trzymać te pompony, które tak naprawdę nie pomagają. W rzeczywistości każdy z nich waży swoje i trzeba mieć nie złą krzepę, żeby sobie z nim poradzić i jeszcze nie upuści go w trakcie (za każdy zgubiony pompon na zawodach odejmuje się punkty). Osoby bawiące się w ten sport muszą wyglądać jak atleci bo ilość skoków jest ogromna i trzeba to zrobić z odpowiednia techniką. Prawda, blondynki zdarzają się w drużynach, ale z tego co zdołałam zauważyć nie są ani puste ani puszczalskie. Tak rzeczywistości, w większości są to osoby, które na swoją formę pracują latami. Nie mają czasu na latanie z gołym tyłkiem przed napalonymi facetami. Biustów za dużych też nie mają, bo nawet nie ma jak tu jakiś sobie wychowywać wielkich cycków kiedy treningi ma się od 3 do 4 razy w tygodniu, a ćwiczenia obejmują zarówno rozciąganie, taniec, siłę (takie naprawdę ciężkie sztangi dźwigają), akrobatykę i balet. Faktem jest również, to że bardziej zżytych ze sobą dziewczyn w życiu nie widziałam. Nie ma jakieś większej rywalizacji w grupie. Każda osoba w drużynie ma swoje zadanie do wykonania, a za każdy błąd odpowiada się grupowo. W pewien sposób scala to cały zespół i daje poczucie wspólnoty. Wiadomo...zdarzają się odchylenia od normy ale z tych zawodniczek, które miałam okazję poznać znaczna większość była naprawdę sympatyczna.
Ale dosyć o tym...jak widać za oknem zima nie zamierza za szybko odpuści. U mnie przybyło trochę śniegu w ogródku i bardzo dobrze. Odwleka to moment kiedy będę zmuszona do przejścia się po tych paru metrach kwadratowych i pozbierać brunatno-zielone już pamiątki po moich psach. A tak to mam chwilkę relaksu z moim ananasowo - mandarynkowym smooth' y. Oczywiście zrobiłam go sama ;) zbierałam się już jakiś czas do zmiany swojej diety. Ostatnio przytyło mi się trochę...w sumie od początku ciąży przytyłam jakieś 6 kg. Praktycznie niebezpiecznie zbliżyłam się do wagi, której panicznie się bałam. Większość na bank poszła mi w tyłek i w cycki. Tak te drugie urosły mi i to bardzo...z małego rozmiaru A - B urosły chyba do dużego C. Koszmar...szczerze nigdy nie rozumiałam tego, jak dziewczyny mówiły, że chcą mieć duży biust. Moje  to w cale nie jest fajne. Nie dość, że większość czynności, które wykonywało się codziennie zaczęła być utrudniana przez te sterczach dwie góry. To jeszcze nie można normalnie się położyć w łóżku. Zaraz zwalają ci się na jedną stronę i zwisają boleśnie. O leżeniu na brzuchu można zapomnieć, bo to jak by nie patrzeć nie leży się płasko. Teraz w okolicy twojego mostka znajduje się dodatkowa poduszka, która zaokrągla ci plecy i głowa zwisa w nie naturalny sposób, powodując dodatkowo atrakcję w postaci ślinotoku. Najwięcej jednak "zabawy" mam z nimi, gdy staram się ćwiczyć. Taa...i nie mówię tu obieganiu, bo to już dawno odpadło nie tyle z samej ciąży co z faktu że odskakiwanie cyców powoduje ogromny ból i dość estetyczny wygląd. W trakcie jogi też muszę na nie uważać, żeby przypadkiem w niektórych pozycjach się nie udusić. Tak...myślicie, że to nie możliwe?! Ha...a spróbujcie robić pozycję królika z dużymi cyckami to będziecie wiedzieć, że wszystko jest możliwe. Nawet bezdech od za dużego biustu. Mój mąż ma trochę inne zdanie na ten temat. Jemu to jak najbardziej odpowiada. Z resztą nie tylko, wystarczy przejść się gdzie w bardziej obcisłej bluzce a zaraz wszyscy panowie  namierzają cię  gapią się głęboko w "twoje oczy". Pewnie sobie mylicie, że przesadzam. Możliwe, ale całe życie walczę z kimogramami  i cyckami...uwielbiam sport i taniec a tu koniec. Wielkie piłki przeszkadzają w życiu...nikomu nie polecam takiego biustu.