czwartek, 31 października 2013

Made...My...Day...Halloween...!!!

Aloha!!!!
Obchodzicie Halloween? Dzisiaj cały dzień szukałam dyni...Odwiedziłam 2 supermarkety i jedyne dynie jakie znalazłam to ozdobne malutkie dyńki do kwiatów :D Ale i tak jestem z nich dumna :D Starałam się znaleźć jakiś super strój dla Królika ale niestety na ostatnią chwilę nic się nie udało. Moja wyobraźnia nie jest aż tak bogata, żeby coś samemu przygotować. Może w następnym roku lepiej się przygotuję. Wieczór spędzam razem z Maleństwem oraz sernikowo-bezowym ciastkiem. Na dopełnienie strasznego wieczoru mam mój ulubiony film. "The Nightmare Before Christmas" zawiera w sobie moje dwa ulubione święta. W dodatku od jednego do drugiego nie jest tak daleko....Pozdrawiam wszystkich i życzę potwornego wieczoru  :D






Made My Day...:D Szpital...szpital... i po szpitalu :D




Aloha!!!!

Dziękuję wszystkim, którzy trzymali kciuki za mojego małego Skarba. Wczoraj rano wyszliśmy ze szpitala i chwilowo Królik jest cały i zdrowy. Z resztą można to poznać chociaż by po godzinie pobudki ponieważ piszę tego posta o 3.30 w nocy :). Mały nadrabia stracony czas w szpitalu i rozrabia na całego. Sam pobyt w szpitalu nie był taki zły. Mieliśmy własną salę, a ja w gratisie dostałam nawet łóżko. W Polskich szpitalach na oddziale pediatrii to luksus. Większość rodziców musi sobie przywieźć łóżko polowe albo leżak. Czasami trzeba sobie wybrać najmiększy kawałek podłogi i spać na karimacie. Moja znajoma pytała się mnie czy muszę coś za to zapłacić. Ponieważ kiedy ona zostawała na noc ze swoim dzieckiem musiała płacić 40 zł za dobę (nie było to w Gdańsku!!!). Mnie jednak ta radość ominęła. Razem z Panem X postanowiliśmy, że jeśli kiedyś wygramy w "Totka" to całą nagrodę przekażemy na remont oddziały Pediatrii. Pół biedy łóżka, łazienka dla rodziców woła o pomstę do nieba. Wygląda tak jak by czas się w niej zatrzymał w latach za komuny. Nie wiem do końca jak wyglądały wtedy łazienki ale podejrzewam, że podobnie. Zlew nie miał nawet zwykłego połączenia z rurą odpływową. Woda była odprowadzana za pomocą rurki do kratki w podłodze!!! Szok!!! Sama kratka wyglądała jak bym od 20 lat nie miała styczności ze środkami czystości. Na oddziale zostawały głównie mamy z dziećmi, więc ilość włosów, która leżała na kratce spokojnie mogła zasilić głowę jakiegoś łysego faceta. Prysznic ograniczał się do zardzewiałej słuchawki, która w latach swojej świetności działała całkiem sprawnie, teraz jednak ciężko było by nazwać miejsce do mycia ciała prysznicem. Wydaje mi się, że tylko i wyłącznie fakt korzystania z prysznica zapewniał mu względną higienę,. Gdyby wapadała tam Pani Rozenek z programu "Perfekcyjna Pani Domu" zbielała by z przerażenia. Straszne... Pokój królika znajdował się nad toaletą lub łazienką, wieczorem i rano czułam się jak bym żyła przy wodospadzie...:) tylko oczami wyobraźni wdziałam co mogło spływać rurami.

Opieka w szpitalu jest na najwyższym poziomie. Do końca życia będę dziękować lekarce, która w noc przyjęcia Królika zrobiła wszystko co mogła, żeby go ratować. Takie chwile przywracają mi wiarę w ludzi. Jeszcze raz wam wszystkim dziękuję :D









Taka niespodzianka po wyjściu ze szpitala...Biała kaczka na płocie przed autem :D

sobota, 26 października 2013

Koszmar za koszmarem....horror of my life!!!!






Zastanawialiście się kiedyś jaki może być wasz największy koszmar? Każdy ogląda horrory i sensacje, gdzie tragedia goni drugą tragedię. Jednak cały ten świat kończy się, 120 min filmu i Pach!!! Koniec, wyłączasz telewizor lub wychodzisz z kina. W wiadomościach tyle się słyszy o nieszczęściach jakie spotykają ludzi na co dzień. Jednak jesteś oddzielona od nich srebrnym ekranem, te sprawy cię nie dotykają...Jedyna myśl jaka przychodzi ci do głowy "Biedni ludzie...". Za nim zostałam mamą sądziłam, że chyba nic w życiu nie spowoduje u mnie paniki. Aż do zeszłego tygodnia....
W poniedziałek rano mój Mały Pączek wylądował na intensywnej terapii... Diagnoza...posocznica niewiadomego pochodzenia. Bezradność jaka mną owładnęła nie pozwalała i się na niczym skopić lub tym bardziej uwierzyć w to co się dzieje. Surrealizm...Najpierw jedno badanie, później drugie, USG, RTG...echo serca, badanie uszu, punkcja lędźwiowa...Sama przez swoje 26 lat nie miałam tylu badań ile Pączek w ciągu jednej nocy. Ilość rurek wystająca z moje dziecka przyprawiała o zawrót głowy...Nie mogłam oddychać...Lekarze nie byli w stanie wyjaśnić mi jak to się stało...Ilość pytań jaką mnie zalewali przekraczała moje racjonalne myślenie. Początkowo czułam się jak by to wszystko nie działo się naprawdę..."To nie możliwe...przecież takie sytuacje zdarzają się tylko w telewizji lub serialach amerykańskich", "ale przecież nie nam...", "Jak to dlaczego?". Na to ostatnie pytanie nadal nie uzyskałam odpowiedzi... Moje dziecko ma dopiero 4 miesiące i nic złego w życiu nie zrobiło..."dlaczego akurat on...". Gonitwa myśli w mojej głowie ustała dopiero gdy usłyszałam od lekarza "Musi Pani czuwać całą noc...jak ją przeżyje będzie dobrze...ale nic nie obiecuję". "Czuwać całą noc...czuwać całą noc..." Tak to potrafię...na tym muszę się skopić...inaczej zwariuję.  Pan X nie mógł ze mną zostać musiał wracać. Tylko jeden rodzic może zostać na sali... Nigdy w życiu się tak nie bałam. Po upłynięciu pierwszej nocy, gdy Królik otworzył oczy wiedziałam, że już będzie dobrze. Lekarz przyszedł...odszedł...znowu przyszedł....znowu odszedł i tak parę razy, że pobrać kontrolne próbki do badań. Nic nie było wstanie przerwać mojego ciągłego trzymania małego za rękę. Nawet bolące plecy przestały mi doskwierać. Dopiero, gdy Pan X przyszedł mnie zmienić,  żebym mogła się umyć poczułam jak bardzo zesztywniały mi mięśnie dłoni. Musiał mi pomóc otworzyć palce...całe moje ciało przystosowało się do tej sytuacji. Nie potrzebowałam snu ani jedzenia...jedyne czego mi było trzeba to wiara w to, że wszystko będzie dobrze...i jest!!!! Mały czuje się już dobrze...Lekarze nie są w stanie stwierdzić co spowodowało ten wstrząs septyczny.  Szukali wszędzie...dosłownie...i nic...wszystko czyste...bez nawet choć by jednej groźniej bakterii czy wirusa...kompletnie nic...Ale mnie już to nie obchodzi... Jedyne co mnie interesuje to fakt, że Mały już jest prawie zdrowy...z dnia na dzień odzyskuje siły bez żadnych zmian neurologicznych. Śmieje się, bawi...jak by zupełnie nic się nie stało...Nie ma o niczym pojęcia...przez co przeszedł...i oby nigdy więcej nie musiał...Już ja się o to postaram...

Tak na marginesie pozdrawiamy was z Oddziału Dziecięcego Wojewódzkiego Szpitala w Gdańsku... Królik się uśmiecha i macha do was ręką. Trzymajcie kciuki...




środa, 16 października 2013

Blondynka w kuchni...czyli próba zrobienia Burgera z domowymi frytkami....:D



Aloha!!!
Kiedy człowiek jest nieszczęśliwy szuka sposobu, żeby poprawić sobie humor. Powodem mojej niedoli jest fakt pobudki o 4 rano. Z mojego błogiego snu wyrwał mnie dźwięk syreny wydobywający się z gardełka mojego małego synka. Nie mam pojęcia skąd wytrzasnęłam energię, żeby się podnieść i lulać Potwora. Chodząc po mieszkaniu i puszczając w głowie wiązankę nieprzyzwoitych słów, poziom mojego dobrego samopoczucia opadał co raz niżej. Dno pozytywnego nastawiania do życia osiągnęłam około godziny 9 rano kiedy to mój Skowronek w końcu zasnął. Mułu dotknęłam w momencie kiedy moje kochane psy zostawiły mi prezent na środku mojego nowego dywanu. Zdradzając tym samym fakt, że Pan X nie wyprowadził ich rano na spacer!!!@#$%!!!! Kolejna wiązanka nie przyzwoitych słów pojawiła się w mojej głowie. Po doczyszczeniu dywanu, patrząc na swoje cienie pod oczami stwierdziłam, że śmiało mogła bym występować w produkcjach Tim'a Burton'a . Stojąc tak przed lustrem we flanelowej piżamie i puchatych kapciach postanowiłam, że dzisiaj muszę zrobić coś, żeby naprawić ten koszmarny początek dnia. Jak wiadomo kobieta ma kilka sposobów na to, żeby poprawic sobie złe samopoczucie:
 1. Nowe buty ( ten pomysł spalił na panewce z dwuch powodów, braku środków na koncie i miejsca w szafie)
2. Ćwiczenia ( Nie ma to jak zdrowe endorfiny!!! Tu jednak znowu pojawiły się komplikacje. Moje nogi odmówiły posłuszeństwa z powodu zakwasów po wczorajszym treningu.)
3. Czekolada ( Brak w domu. Okazało się, że moja tajna skrytka z batonikami została odkryta przez Pana X, który potajemnie wyżerał wszystkie. @#$%!!!! Kolejne mało kulturalne słowa w mojej głowie)
4. Sprzątanie (Zaliczone wczoraj)
5. Gotowanie (Hym....)

Tak oto postanowiłam zrobić domowe Burgery z frytkami. Jeszcze nigdy nic takiego nie robiłam. Dlaczego burger? Od dłuższego czasu chciałam wybrać się do Gdyni, gdzie podobno znajduje się najlepsza restauracja serwująca właśnie tą popularną kanapkę. Jednak jak to w życiu bywa "moje palny sobie a Dziecko sobie". Dlatego postanowiłam zrobić je sama.  Chwila szperania w internecie i "ta dam" mam przepis zarówno na frytki jak i burgery. Moje kanapki przygotowałam według instrukcji ze strony http://www.kwestiasmaku.com. Oto one:

Burger:
Dodatki do mielonej wołowiny to posiekana cebulka i zioła: tymianek lub natka pietruszki. Można usmażyć też burgery bez wymienionych dodatków. Mięso doprawić jedynie solą, pieprzem, dodać roztrzepane jajko, uformować kotlety, obtoczyć w oliwie i usmażyć.

Składniki dla 2 osób:

  • 2 burgery,
  • 2 bułki hamburgerowe z sezamem ( ja wybrałam ciabaty...bardziej swojskie)
  • 2 liście sałaty (w moim przypadku rukola i sałata lodowa)
  • 1 pomidor, pokrojony w plasterki
  • 2 porcje frytek,
  • ketchup i majonez
  • cebula
Składniki na 2 burgery:
250 g zmielonej wołowiny (polecam antrykot wołowy)
2 młode cebulki ze szczypiorkiem lub 1/2 średniej cebuli, drobno posiekane
dowolnie: 1 łyżka posiekanego tymianku lub natki pietruszki
sól morska, świeżo zmielony czarny pieprz
1 małe jajko, roztrzepane
oliwa z oliwek

Frytki:

 Składniki:
1 kg ziemniaków
1 litr oliwy lub oleju roślinnego do smażenia np. z orzeszków ziemnych
* ja używam jeszcze miodu...frytki mają później bardzo ładny złocisty kolor

 Faktem jest, że mieszkam na wsi więc postarałam się najbardziej ekologiczne składniki...:D
 I gotowe do wymieszania :D
 Na koniec dodałam zeszkloną cebulkę...
 Czas na frytki...ziemniaki również z ekologicznej uprawy od Pana Gienka...(może nie ma zębów ale ziemniaczki całkiem ok :D)
 No i na patelnię...najpierw 7 minut smażenia. Wyciągamy specjalną łyżką i wkładamy do naczynia z oliwą i miodem. Następnie na 5 min na patelnię i GOTOWE!!!
 A o to efekt...:D Pycha...nad frytkami muszę jeszcze popracować...ale Burger wyszedł pyszny... Polecam

poniedziałek, 14 października 2013

Co dwoje dorosłych ludzi w domu to już tłok...urolp urlopem a tu i tak czarna...d....;)



Aloha!!!
Jak mi się zrobiło tęskno za chwilami spokoju. A dlaczego?? Pan X od dwóch tygodni miał urlop. Muszę przyznać, że czułam się delikatnie nieswojo, kiedy non stop przebywał w domu. Każdy mój krok był śledzony przez jego sprytne oczka. Dawno nie miałam czasu dla siebie, nie pamiętam już kiedy byłam sama. W sumie to technicznie "sama" nie jestem, mam Króliczka 24 godziny na dobę oraz dwa niesforne psy. Faktem jest, że gdy go nie ma to mamy ustalony rytm dnia. Wiem kiedy mały wstaje i się kładzie, kiedy je i jak go przekupić, żeby nie płakał. Cały dzień mija dość spokojnie. Lecz gdy w domu jest nami Pan X, wszystko ulega destrukcji. Wszystkie moje plany wsysa jakaś czarna dziura stworzona przez wszechświat. Nagle zaczynam się wszędzie spóźniać, przestaję być dziecięcą telepatką i kompletnie nie radzę sobie z maleństwem...ech...bywa ciężko...Nie wiem dlaczego tak głupieję. Wydaje mi się, że po prostu Pan X wyrobił u mnie nawyk zmieniania się w typową Blondynkę. Wnerwia mnie to, bo nigdy nie mogę mu pokazać jak świetnie sobie radzę sama. Z drugiej jednak strony on uwielbia mi pomagać. Czasami tylko wnerwiam go kiedy wykazuję się wybitną "inteligencją", która zahacza o skrajny debilizm. W takich chwilach przydaje się magiczna umiejętność wyłączania głosu dochodzącego do moich uszu. Potrafię się totalnie odseparować od rzeczywistości. Nie dociera do mnie żadne z jego gderań. Moją błogą minę tłumaczę faktem dogłębnej skruchy. Hehehe...tylko nic mu nie mówcie bo jeszcze przestanie mi pobłażać. Tak więc dzisiaj pierwszy dzień jesteśmy sami w domu. I dobrze na nam tak...mały czuje się wyluzowany. Nawet za często nie płacze, a ja mam czas na swoje sprawy. Chociaż by na głupie przeczytanie paru stron w książce czy obejrzenie ulubionego serialu. W kółko niby coś załatwialiśmy. Do celowo z tego załatwiani i multum straw, które się nam nawarstwiły, może 2 istotne misje zostały doprowadzone do końca z pełnym sukcesem. Co z pozostałymi?! nie mam zielonego pojęcia. Nie ma opcji, żebym sama ścinała drzewo lub kosiła wielki busz, który Pan X wyhodował pod naszym domem. O skoszenie tego zielska proszę go już prawie 3 miesiące. Zawsze jakoś próbuje unikać tego tematu. Dojedzie to tego, że trzeba będzie z maczetą przedzierać się przez las perzu i koniczyny...Uch...nie tylko tu mamy zaległości...Mieszkanie wygląda jak by przeleciał przez nie huragan. I znowu... niby była nas dwójka dorosłych ludzi, którzy potrafią sprzątać. A jednak...jakoś tak wyszło, że żadnemu z nas nie było po drodze do odkurzacza czy mopa. Pomija już jak wyglądają moje meble...powoli zaczynam być rekordy w ilości kurzu na pułkach. Co prawda parę razy Pan X zabierał się już za sprzątanie. Jego poczynania w tej kwestii zawsze muszą być starannie zaplanowane i wykonane według określonego schematu. Jednak tym razem na planowaniu się skończyło. Dużo gadania mało robienia.... Pingwin to dawno się już z lodówki eksmitował, zostawił tylko liścik z napisem "sajonara" i poszedł. Czyli jeszcze zakupy mnie czekają...same przyjemności :]. Tak więc...mimo urlopu i tzw. "pomocy" przy małym...czuję się zmęczona i stara jak statystyczny narzekający polak pod koniec swojego marnego życia.




poniedziałek, 7 października 2013

Made my day... Kopydlowo

Alooha!!! Dzisiaj krótki post pisany z telefonu... Jestem na końcu swiata w Kadzidle tzw. Kopydlowie. Nie mam tu komputera i czasami łapie internet ;) aktualnie jestem ustawiona w karkolomnej pozycji przypominającej stare anteny do telewizorów. Jedna ręka na północ, noga na zachód i plecy wycięte w literę C;) Dobrze, ze zaczelam ciwczyc joge. Dodatkowo, bladego pojecia nie mam jak tu sie wlacza polski znaki. chciałam jednak podzielić sie z wami moimi zdjęciami z tego tygodnia. Cześć zrobiłam samodzielnie cześć zaporzyczylam z internetu. Jutro pojawi sie dłuższy i ciekawszy post;)  














środa, 2 października 2013

MADE MY DAY...Yoga...Z Panem X...






Aloha!!!

Nareszcie!!! Wygląda na to, że zyskałam partnera w ćwiczeniach;D. PAN X POSTANOWIŁ ĆWICZYĆ ZE MNĄ JOGĘ!!!!!!!!!!!!!!! Tak...czysta prawda...pierwsze treningi już za nami. Jak to zwykle bywa, musiałam użyć trochę perswazji, żeby zaciągnąć go na sesje. Zaczęło się od proszenia, później pojawiły się lekkie groźby przechodzące w co raz dosadniejsze. Tym co przeważyło szalę są i były bolące plecy i wystający brzuch. Nie zmienia to jednak faktu, że nie wierzyłam w to że da radę. Do ostatnich chwil podejrzewałam, że ucieknie lub wyparuje jak kamfora. Po pierwszym treningu widziałam już, że nie możemy ćwiczyć obok siebie. A dlaczego? Bo każda kolejna pozycja kończyła się upadkiem na podłogę wywołanym przez ataki śmiechu. Moje kochanie po prostu tak bardzo się starało na zajęciach, że robił się cały czerwony jak burak a każda pozycja wyglądała dość mocno zabawnie. Przypominał żuczka, który za wszelką cenę próbował sobie zawiązać kończyny na szyi. Nie dałam rady ćwiczyć obok.W połowie zajęć musiałam zabrać swoją matę i przenieść się na drugi koniec sali. Tak czy owak dzięki bogom Panu X bardzo się podobało i postanowił trenować regularnie:D. Teraz to on ciągnie mnie siłą na zajęcia...a każdy dzień rozpoczynamy "przywitaniem słońca". A co z Małym Pączkiem w tym czasie? Mały Królik siedzi w foteliku przed naszymi matami i ogląda jak rodzice się wyginają. Co ciekawe nie marudzi i nie rozrabia. Grzecznie czeka aż skończymy ćwiczyć. Uśmiecha się i robi zaciekawioną minę. Kiedyś też z nami będzie ćwiczyć :D.Ha... Co najważniejsze przestały nas boleć plecy i mamy więcej energii na wszystko...polecam wszystkim :D
Oto co internet mówi o jodze...:

Joga ( dewanagari योग, trl. yoga, ang. Yoga) – jeden z sześciu ortodoksyjnych (tzn. uznających autorytet Wed) systemów filozofii indyjskiej i zbiór dyscyplin duchowych. Uznaje prawo karmy (karmana) i koła wcieleń (reinkarnacja, sansara) z których wyzwoleniadokonuje się przez odpowiedni trening ciała, przestrzeganie zasad etycznych, skupienie, medytację i ascezę. Joga zajmuje się związkami między ciałem, umysłemświadomością i duchem. Została zaadaptowana przez niektóre nurty hinduizmubuddyzmu,dźinizmu, jest istotna również w praktykach tantrycznych i innych, w celu zniesienia uciążliwości, rozwoju duchowego, rozpoznania natury rzeczywistości[1][2]. W świecie zachodnim przyjmowana potocznie za zestaw ćwiczeń fizycznych i umysłowych, uprawianych głównie dla zdrowia.

Korzyści płynące z praktykowania jogi

W rozumieniu wielu ludzi joga ujmowana jest jako forma religii oraz filozofii. Pamiętać jednak należy, iż jest ona czymś więcej – jest umiejętnością współżycia w pełnej harmonii z samym sobą oraz otaczającym światem. Tym samym jogę traktować należy jako naukę doskonalenia samego siebie.

Jest wiele powodów dla których rozpoczynamy praktykować jogę:

  • Jedni traktują ją jako sposób na utrzymanie elastyczności i dobrej formy fizycznej ciała, wyrażającej się jego sprawnym funkcjonowaniem i korzystnym wyglądem
  • Jeszcze inni poszukują ulgi i ucieczki od gnębiących ich dolegliwości
  • Zaawansowane badania medyczne dowodzą, iż systematyczne praktykowanie Savasany – pozycji relaksacyjnej – obniża ciśnienie krwi
  • Systematyczne praktykowanie asan (postawy jogi) pranayamy (ćwiczenia oddechowe) i medytacji skutecznie niweluje przewlekłe stany zmęczenia, przynosi ulgę w różnego rodzaju niedomaganiach (artretyzm, miażdżyca, żylaki, choroby serca), zmniejszają dolegliwości klimakterium, ograniczają objawy zespołu przedmiesiączkowego
Niezależnie od tego jaki powód zmotywuje nas do praktykowania jogi, a korzyści płynących z jej doświadczania jest dużo więcej od wyżej wyszczególnionych, może być ona zarówno instrumentem, narzędziem, jak i czymś więcej.

"If you do not pour water on your plant, what will happen? It will slowly wither and die. Our habits will also slowly wither and die away if we do not give them an opportunity to manifest. You need not fight to stop a habit. Just don’t give it an opportunity to repeat itself."
— Swami Satchidananda The Yoga Sutras


“At various points in our lives, or on a quest, and for reasons that often remain obscure, we are driven to make decisions which prove with hindsight to be loaded with meaning.” 
― Swami Satchidananda, The Yoga Sutras


so...true...Obrazek po prawej to ja kiedy próbuję ćwiczyć jogę sama w domu :D