Aloha!!!
Nie ma to jak rozpocząć dzień z lipnym humorem, a później dobić się jeszcze bardziej.
Z samego rana wstałam jak zwykle nie wyspana. Królik jak co noc baraszkował w łóżeczku. Co raz częściej podejrzewam go o lunatykowanie. Nie wiem czy to możliwe, ale moje dziecko wędruje w łóżeczku z zamkniętymi oczami i gada do siebie. Hym...ciekawe...? Jeśli macie jakiś pomysł na przystopowanie takich nocnych harców czekam na propozycje. Oprócz marudnej mnie wstał również, równie nie pocieszony Pan X. Jego mina mówiła jedno..."od jutra wyprowadzam się na kanapę w salonie". Moja mina mu odpowiedziała..."a może to ja się tam przeprowadzę...proszę;3". Na co jego wzrok wycedził stanowcze "Chyba śnisz...". Jednym słowem zostałam przelicytowana i samotnie pozostawiona na polu walki. Z miną zbitego szczeniaka powlokłam się do łazienki, próbując zmyć hańbę porażki i zmęczenie z moich oczu. Moje dziecko jakimś magicznym sposobem odnalazło w łóżeczku pokrowiec na mój telefon i zgryzło mu jeden bok. Różowy kot stracił jedno ucho i oko. Jego dwa mleczne zęby potrafią być naprawdę groźne. Ostatnie z łóżka zlazły Coco i Jack, od razu zażądały wyprowadzenia na spacer pod groźbą obsikania nowego dywanu w salonie. Musiały jednak poczekać, aż ubiorę pełnego energii brzdąca. W tym czasie tupały w kółko poszczekując. Dobrze, że mamy zimę, bo gdy wychodzę z czworonogami na spacer nikt nie widzi pod zimowym płaszczem piżamy. Naprawdę nie mam czasu się porządnie ubrać. Kiedyś próbowałam zmienić piżamę na dres...ta...później musiałam oddać dywan do pralni. Zemsta moich słodkich psów była bardzo śmierdząca i kosztowna. Dla uproszczenia sobie sprawy po prostu zasypiam w dresach. W sumie przynajmniej nie wyróżniam się z tłumu. Na naszej wsi to podstawowy element garderoby. Ostatnio zaważyłam, że bez przerwy chodzę w sportowych ciuchach. Jak nie mam treningu, to wracam do domu i przebieram się w domowe dresiory. Jednym słowem zmieniam się w rasowego przedstawiciela Trójmiasta. No może jeszcze trochę mi brakuje. Kiedyś usłyszałam, że prawdziwy Gdańszczanin chodzi w ortalionowym tresie. Hym...Chyba jeszcze trochę mi brakuje. Moje poczucie stylu jeszcze tak nisko nie upadło. Po powrocie, ze spaceru zastałam Małego w foteliku z butelką kaszki i gorący kubek czarnej kawy z cukrem czekający na mnie na stole. ;3 Uch...kocham tego mojego mężczyznę ;3. Jak chce to potrafi się postarać. W sumie z takim pozytywnym akcentem wyruszyłam na wspólne ćwiczenia dla mam i dzieci. Dobrze, że chociaż Jaszczur (nowe przezwisko Pączka, wymyślone przez naszych znajomych) wyspał się w nocy. Nawet ani razu nie jęknął w trakcie zajęć... Był dzielny jak "czterej pancerni i pies". Ja natomiast spociłam się jak prosiak i bolały mnie wszystkie mięśnie. W dodatku ubrałam Małego w nowy sweterek na zajęcia. Okazał się tak śliski, że non stop podjeżdżał mu pod pachy przy chwytaniu ;]. Więc zamiast skopić się na tym co mam robić poprawiałam mu ubranie. Po powrocie do domu i uśpieniu Potworka (zawsze zasypia po ćwiczeniach ;D) zabrałam się do zrobienia obiadu. Jak już wiecie postanowiłam, zmniejszyć ilość mięsa w mojej diecie. Nie wiem co mnie podkusiło do zrobienia spaghetti z tofu. Raz już próbowałam i zakończyło się to sromotną klęską. Smakowało jak podeszwa ze zużytego trampka gimnazjalisty. Nigdy nie próbowałam takiego buta ale chyba musi smakować jak moje tofu. Tym razem nie było lepiej. W dodatku zepsułam swój ulubiony sos...zielone pesto z orzeszkami...;[. Zjadłam wszystko poza paskudnym tofu...Pan X bez marudzenia wciągnął miskę makaronu z paskudną gumowatą substancją. Chciał mi zrobić przyjemność przed dobiciem mnie HITEM DNIA. Po podziękowaniu za "pyszny" obiad po cichu wspomniał, że wjechał moim autem do rowu urywając lusterko...WHAT!!!!!...Ale uspokoił mnie, że przykleił je na Kropelkę. Prosił tylko żeby nie trzaskać drzwiami, bo nie wie ile wytrzyma...WHAT!!!! Po czym zapytał czy może mamy jakiś deser...WHAT!!!! I love my life...;3