środa, 29 stycznia 2014

How To Ruin The Mood...





Aloha!!!
Nie ma to jak rozpocząć dzień z lipnym humorem, a później dobić się jeszcze bardziej. 
Z samego rana wstałam jak zwykle nie wyspana. Królik jak co noc baraszkował w łóżeczku. Co raz częściej podejrzewam go o lunatykowanie. Nie wiem czy to możliwe, ale moje dziecko wędruje w łóżeczku z zamkniętymi oczami i gada do siebie. Hym...ciekawe...? Jeśli macie jakiś pomysł na przystopowanie takich nocnych harców czekam na propozycje. Oprócz marudnej mnie wstał również, równie nie pocieszony Pan X. Jego mina mówiła jedno..."od jutra wyprowadzam się na kanapę w salonie". Moja mina mu odpowiedziała..."a może to ja się tam przeprowadzę...proszę;3". Na  co jego wzrok wycedził stanowcze "Chyba śnisz...". Jednym słowem zostałam przelicytowana i samotnie pozostawiona na polu walki. Z miną zbitego szczeniaka powlokłam się do łazienki, próbując zmyć hańbę porażki i zmęczenie z moich oczu. Moje dziecko jakimś magicznym sposobem odnalazło w łóżeczku pokrowiec na mój telefon i zgryzło mu jeden bok. Różowy kot stracił jedno ucho i oko. Jego dwa mleczne zęby potrafią być naprawdę groźne. Ostatnie z łóżka zlazły Coco i Jack, od razu zażądały wyprowadzenia na spacer pod groźbą obsikania nowego dywanu w salonie. Musiały jednak poczekać, aż ubiorę pełnego energii brzdąca. W tym czasie tupały w kółko poszczekując. Dobrze, że mamy zimę, bo gdy wychodzę z czworonogami na spacer nikt nie widzi pod zimowym płaszczem piżamy. Naprawdę nie mam czasu się porządnie ubrać. Kiedyś próbowałam zmienić piżamę na dres...ta...później musiałam oddać  dywan do pralni. Zemsta moich słodkich psów była bardzo śmierdząca i kosztowna. Dla uproszczenia sobie sprawy po prostu zasypiam w dresach. W sumie przynajmniej nie wyróżniam się z tłumu. Na naszej wsi to podstawowy element garderoby. Ostatnio zaważyłam, że bez przerwy chodzę w sportowych ciuchach. Jak nie mam treningu, to wracam do domu i przebieram się w domowe dresiory. Jednym słowem zmieniam się w rasowego przedstawiciela Trójmiasta. No może jeszcze trochę mi brakuje. Kiedyś usłyszałam, że prawdziwy Gdańszczanin chodzi w ortalionowym tresie. Hym...Chyba jeszcze trochę mi brakuje. Moje poczucie stylu jeszcze tak nisko nie upadło. Po powrocie, ze spaceru zastałam Małego w foteliku z butelką kaszki i gorący kubek czarnej kawy z cukrem czekający na mnie na stole. ;3 Uch...kocham tego mojego mężczyznę ;3. Jak chce to potrafi się postarać. W sumie z takim pozytywnym  akcentem wyruszyłam na wspólne ćwiczenia dla mam i dzieci. Dobrze, że chociaż Jaszczur (nowe przezwisko Pączka, wymyślone przez naszych znajomych) wyspał się w nocy. Nawet ani razu nie jęknął w trakcie zajęć... Był dzielny jak "czterej pancerni i pies". Ja natomiast spociłam się jak prosiak i bolały mnie wszystkie mięśnie. W dodatku ubrałam Małego w nowy sweterek na zajęcia. Okazał się tak śliski, że non stop podjeżdżał mu pod pachy przy chwytaniu ;]. Więc zamiast skopić się na tym co mam robić poprawiałam mu ubranie. Po powrocie do domu i uśpieniu Potworka (zawsze zasypia po ćwiczeniach ;D) zabrałam się do zrobienia obiadu. Jak już wiecie postanowiłam, zmniejszyć ilość mięsa w mojej diecie. Nie wiem co mnie podkusiło do zrobienia spaghetti z tofu. Raz już próbowałam i zakończyło się to sromotną klęską. Smakowało jak podeszwa ze zużytego trampka gimnazjalisty. Nigdy nie próbowałam takiego buta ale chyba musi smakować jak moje tofu. Tym razem nie  było lepiej. W dodatku zepsułam swój ulubiony sos...zielone pesto z orzeszkami...;[. Zjadłam wszystko poza paskudnym tofu...Pan X bez marudzenia wciągnął miskę makaronu z paskudną gumowatą substancją. Chciał mi zrobić przyjemność przed dobiciem mnie HITEM DNIA. Po podziękowaniu za "pyszny" obiad po cichu wspomniał, że wjechał moim autem do rowu urywając lusterko...WHAT!!!!!...Ale uspokoił mnie, że przykleił je na Kropelkę. Prosił tylko żeby nie trzaskać drzwiami, bo nie wie ile wytrzyma...WHAT!!!! Po czym zapytał czy może mamy jakiś deser...WHAT!!!! I love my life...;3








niedziela, 26 stycznia 2014

Made My Day in Photos... 3 lata do trzydziestki :3


Aloha!!!

No i stało się...od wczoraj mam 27 lat. Wiem, mam już swoje lata i pora na emeryturę...a gdzie tam!!! Za 3 lata będę miała 30 lat. Wtedy dopiero zacznie się nowe, życie. Podobno trzydziestka to nowa dwudziestka. ;3 Ta...a jak będę przed czterdziestką to to też będzie nowa dwudziestka. A co tam!!! Raz się, żyje... Ja tam się czuję na nie więcej niż naście. Z tą różnicą, że mam mniejszy bajzel w głowie i mniej więcej wiem czego chcę...:3 Nadal uwielbiam oglądać kreskówki i śpiewać do samej siebie, kiedy tego nikt nie słyszy. Królik jest jedynym słuchaczem moich radiowych cover'ów. Trochę z przymusu trochę z chęci. Do jego ulubionych hitów należy przed wszystkim "Koła autobusu kręcą się..." i "Raz rybki w morzy brały ślub...". Moje wersje tych hitów zawierają również skomplikowaną choreografię i dzikie miny. "full wypas" ;]...
 Dzisiaj przygotowałam małą fotorelację z ostatniego tygodnia... jak zwykle zabiegana i ostatnio obsmarkana przez Pączka nie załapałam się na sesję. Niestety katar Malucha i brak snu nie sprzyjają urodzie. Znowu zamieniam się w zombi. W sumie przez ostatnio 7 miesięcy jedynie gruba warstwa makijażu pozwala ukryć moje zmęczenie. Ale tak to już jest " coś za coś". Ja tam nie żałuję...:D


















wtorek, 21 stycznia 2014

Słowa otuchy...i wariactwa dnia codziennego...


 


Aloha!!!
Co za wariacki okres się zaczął. Dzieje się tyle, że czasami nie wiem w którą stronę się odwrócić. Nie mam pojęcia jak ja sobie.  Jest na to prosta odpowiedź... Nie radzę!!! Ostatnio zdarza mi się zapominać o części spraw, które mam do załatwienia. Czuje się jak bohaterka filmu z Sarą Jessica Parker pt. "Jak ona to robi". Między nami jest jedna zasadnicza różnica. Ona jest wzorem poukładania i logistyki. Mi to jakoś nie wychodzi. Wszędzie mnie pełno, ale chyba nie zawsze jestem obecna w 100 %. Muszę dzielić swoją uwagę na istotne tematy i na te mniej.Wiem, to nie za dobrze...muszę się w końcu sprecyzować. Długo tak się ciągnąc nie da. Ech...zobaczymy na ile jeszcze starczy mi sił.
Z faktu pewnych okoliczności, z którymi dzisiaj miałam styczność. Chciałam się podzielić zwami pewnymi słowami, które kiedyś usłyszałam do bardzo mi drogiej osoby. Mam nadzieję, że również i was zainspirują. Pomiędzy jej słowa wplotłam własne, do których musiałam również dojrzeć.
Jak płatki śniegu, odciski palców i gwizd na niebie... nie ma takich samych istot na ziemi. Jak to mówił Marti w Madagaskarze "Jestem wyjątkowy". Każdy jest jedyny w swoim rodzaju. Na swój nietypowy sposób. Czasami, w moich gorszych chwilach nie czuję się wcale wyjątkowa. Ale spójrzcie w lustro. Wszystko w nas jest niesamowite. Nie ma na świcie osoby, która jest dokładnie identyczna jak ja czy ty. Myślę, że znalazła by się osoba podobna (w moim przypadku często słyszę że jestem podobna do Scarlett Johanson, jednak ja nie pokładam w tych słowach wiary ;3). To jednak nie jest ona odbiciem twojego obrazu. No chyba, że mamy dostęp zaawansowanej techniki biomolekularnej i umiemy się klonować. Wiadomo są bliźniaki jednojajowe, ale nawet one mają różne charaktery i DNA. Raczej małe jest prawdopodobieństwo, że spotkamy samego siebie spacerującego po parku lub plaży. Każdy z nas ma w sobie indywidualne cechy, które czynią nas unikatowymi. Mamy proste lub kręcone włosy, niebieskie lub brązowe oczy albo i takie i takie. A może ktoś ma podobne włosy do moich czyli, żyjące własnym życiem i przypominające znak drogowy. Nie chodzi tu jednak tylko o sam wygląd. Może ktoś z nas jest wyjątkowo cierpliwy lub potrafi poprawić humor najprostrzym słowem. Znam parę osób posiadających podobne zdolności... To dary wyjątkowości. Zapominamy o ty jak bardzo jesteśmy niesamowici. A nasze największe talenty mamy tuż przed sobą. Często staramy się dopasować do jakiejś grupy. Chcemy by wszyscy nas zaakceptowali. Nie zawsze to ma znaczenie. Najważniejsze to samemu pokochać siebie.  W pełni zrozumieć własne potrzeby. Wszystko zaczyna się w środku... w nas...tam gdzie jest serce. Nie musimy na siłę szukać akceptacji u innych. Jeśli oni nie widzą tego jak fantastyczną sobą jestem...trudno ich strata. To oni tracą...nie my. Gdzieś na świecie znajduje się osoba, dla której będziemy najcudowniejszą istotą jaka chodziła po ziemi. Zaakceptuje nasze niedoskonałości, dla niej ich wcale nie będzie. Czasami, czujemy się nie chciani i samotni. Nie ma w tym nic złego. Ponieważ na świcie jest tylu ludzi przeżywających podobne rozterki. Wielu jeszcze nie znamy. Idąc naszą drogą mamy szanse spotkać właśnie tych właściwych. Nie jest to prosta trasa, ma góry i doliny...często te drugie odczuwamy dużo mocniej. To cena jaką płacimy za życie. Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Właśnie dzięki tym słabszym momentom doceniamy dobre chwile. Warto trenować swoje pozytywne myślenie. Podobnie jak nasze mięśnie, potrzebujące pracy by były silne i mocne. Nasze wnętrze również potrzebuje ćwiczeń. Pewien człowiek powiedział kiedyś " Żyję ze świadomością śmierci do daje mi siłę by każdy dzień tworzyć ważny". To my jesteśmy wyjątkowi i mamy władzę nad czasem, który nam dano. Nasze największe talenty drzemią w nas. Każdy go ma...nie  ma ludzi pozbawianych jakiejś unikatowej cechy. To nas od siebie odróżnia...wyjątkowość... Możecie zrobić z tymi słowami co chcecie...ja je kiedyś usłyszałam i trafiły do mnie. Mam nadzieję, że was również zainspirują ;3...









niedziela, 19 stycznia 2014

Made My Day...:D Spóźniony :D

Aloha!!!
Strasznie długo nic nie pisałam. Powodem takiego lenistwa i obiboctwa (moje słowotwórstwo) był fakt nie wyspania i prób przetrwania po 2 godzinach snu na dobę. Och...naprawdę kocham swoje Dziecko. W innym wypadku już dawno wszystko rzuciła bym w diabły. Szczęśliwie od 2 dni Królewicz znowu śpi prawidłowo i bez większych dąsów. Ząbki przedostały się już przez kanały w górnej szczęce i teraz czekamy na dwa nowe. Okazało się, że wyżynają mu się dwie jedynki na raz. Biedactwo, najgorsze jest to, że mając już dwie dolne co chwilę dźgał się w te bolesne dziąsło. Wrzaskom i płaczą nie było końca. Mój słuch znowu ucierpiał. W takim tempie nie długo będę głucha. Co było a nie jest nie pisze się w rejestr. Znowuż jestem pełna energii. Zauważyłam, że jeśli człowiek jest nie wyspany dopada go depresja i nic go nie cieszy. Pogoda również, nie nastrajała do pozytywnych emocji. Szaro...buro i mnóstwo błota. Tak naprawdę nawet nie wiadomo było jak się ubrać. Raz ciepło...raz mroźno...W jednym z poranny programów mówili, że przez takie "dzikie" zachowanie natury zwiększył się poziom samobójstw i zachorowań na depresję. Wcale się nie dziwię, sama czułam się jak wrak człowieka. Z Panem X non stop mieliśmy jakieś spięcia. Co się dziwić, on nie wyspany ja również. Oboje się nakręcaliśmy. Teraz i on trochę odespał, wszystko wróciło do normy. Faktem jest, że rzadko bywa w domu. Praca...praca...praca...Czyli normalne, życie. Głównie się mijamy. Kiedy on wchodzi do domu to ja muszę wyjść  i tak dalej...
Dzisiaj mam kolejny luźniejszy dzień. W dodatku jestem sama z małym Króliczkiem. Cały dzień, spędzamy na tym co najbardziej lubimy. Rano byliśmy na ćwiczeniach z cyklu Fit Mama. Nie tylko ja trenuję, ale i również maluszek. Do jego ulubionych pozycji należy huśtawka w pozycji "Małego Buddy" z zajęć Baby Joga i mostek kiedy siedzi na moim brzuchu i podskakuje. Ha...oczywiście najlepszą zabawą jest skakanie na dużej piłce. Śmieje się wtedy jak oszalały. Dzisiaj odwiedziliśmy również jego koleżankę, a ja przy okazji napiłam się przepysznej herbaty. Po takich wrażeniach mała Małpka zasnęła mi na rękach. Mam więc chwilkę na napisanie paru słów. Mam wyrzuty sumienia, że ostatnio nie piszę tak często. Postaram się poprawić... Nie wiem jak w pozostałej części Polski, ale tutaj od paru dni sypie śnieg i jest bardzo mroźno. Przynajmniej szarości tego świata zostały przykryte białym puchem. Gorzej tylko, że na nowo musiałam zaprzyjaźnić się z łopatą do odśnieżania i śniegowcami po same kolana. Nie lubię ich, bo zaraz są pokryte solą od naszych szaroburych chodników. Jednak nie mam wyboru, bo w moich UGG'ach  ślizgam się na  najmniejszej powierzchni lodu. Również moja najcieplejsza kurtka poszła w ruch...znowu muszę nosić wielkie szaliki i czapki. Nie lubię ich...zawsze po ściągnięciu każdy włos sterczy mi w inną stronę od naelektryzowania. Wyglądam jak ludzki znak drogowy. Lepsze to niż zamarznięty mózg.

Och...dzisiaj wieczór zamierzam zrobić seans filmowy z cyklu "DKF u Weroniki". Dzisiaj w menu mamy:

  • "Duma i Uprzedzenie"
  • "Poradnik pozytywnego myślenia"
  • "Połów łososia w Jemenie"

Rozpalę w kominku i zaparzę przepyszną rozgrzewającą herbatę. Maluszkowi przygotowałam przepyszną zupkę więc i on nie będzie narzekał :D Myślę, że będzie przyjemnie....



Czy ktoś wie co to za postać...:3 Boja tak...:D

niedziela, 12 stycznia 2014

Almost free day...Prawie wolny dzień...


 


Aloha!!!
Och...ostatnio w moim życiu zachodzą spore zmiany. Spokojnie nie chodzi tu o Pana X...ani o Królika...:3. Tylko o mnie!!! Zmiany są czymś pozytywnym, nie należy się ich obawiać. Czasami wydaje się, że nic się nie układa i bijemy głową w mur, który uparcie stoi nam na drodze. Pod koniec zeszłego roku czułam się podobnie. Starałam się walczyć o wszystko, brałam do siebie wszystkie porażki  i nie dopuszczałam do siebie myśli, że może nie tędy droga. Kiedy jedne drzwi się zamykają, to za jakiś czas drugie się otwierają. Od początku tego roku powoli realizuję swoje marzenie, krok po kroczku, małymi "tiptopkami", brnę przed siebie. Prawda jestem zmęczona i wyglądam jak zombi. Cześć ze znajomych uważa, że za dużo próbuję dźwigać na barkach. Małe dziecko... cały dom do ogarnięcia... A teraz jeszcze nowe wyzwania. Ale ja chyba inaczej nie potrafię. Uwielbiam to uczucie spełnienia pod koniec dnia, kiedy kładę się do łóżka i wiem, że nie spędziłam dnia przed telewizorem lub przed komputem. Prawda jest tak, że nie mogła bym realizować swoich planów bez pomocy innych...Jestem za te osoby bardzo wdzięczna wszechświatowi, że postawił mi je na mojej drodze.
Tak więc, ciężko jest mi znaleźć teraz czas, żeby naskrobać coś porządnego na raz. Muszę organizować sobie pracę na raty, tj. między drzemkami Małego Księcia. Idzie troszeczkę wolniej, ale nie narzekam. Dzisiaj mam jeden z nielicznych dni, kiedy mam "Prawie Wolny Dzień". Dlaczego "Prawie..."? Bo "Prawie..." robi różnicę ;3. Nie pamiętam już takiej chwili, kiedy naprawdę nic nie miałam do roboty. Wydaje mi się, że przez najbliższe milion lat nie spotka mnie moment znudzenia. Można jednak powiedzieć, że dzisiaj mój grafik nie jest tak szalenie napięty jak to bywa zwykle.  Mam nawet parę minut na spokojne wypicie kawy i napisanie paru słów. Co prawda czeka mnie jeszcze projektowanie dwóch nowych szaf plus, sprzątanie całego mieszkania. Przynajmniej jestem w domu i mogę trochę czasu spędzić z maleństwem. Ostatnio mam wyrzuty sumienia, że nie mogę spędzać z nim tyle czasu co na początku. Czyli być, z nim 24 godziny na dobę. Z drugiej jednak strony, przez te chwile rozłąki mam szanse się za nim stęsknić. Na szczęście nie trwają zbyt długo. Nie wiem jak bym dała radę pracować na pełnym etacie i nie widzieć Pączka przez 8 godzin. Koszmar...teraz jak wychodzę na 2-3 godzin to już jest mi ciężko. Ma to jednak drugą stronę medalu. Czuję się spełniona i potrzeba, nie tylko jako matka i żona. Mam też inną rolę w życiu...trzeba jakoś zachować równowagę, żeby nie zwariować.

Teraz czas na dobry film i zieloną herbatę...:D








piątek, 3 stycznia 2014

My favorite things in 2013...Made My Day in Pictures...


Aloha!!!

Nowy rok to czas na wspominanie i refleksję. Po pierwsze nie będę więcej pic napojów wyskokowych. Już zapomniała jak to tragedia mieć kaca. Co za koszar, trzymał mnie dwa dni. Naprawdę nie wiele drinków wypiłam i to w dodatku na spółę z koleżanka. Na dowód tego widziałam butelkę, bo sama miałam wątpliwość co do ilości spożycia ("przecież po tak małej ilości nie mogłam aż tak cierpieć"). Zostało jeszcze 2/3 butelki!!! Nie możliwe?!...Nad ranem przypomniałam sobie dlaczego Martini było na liście "alkohole na które trzeba uważać". Nie zależnie od tego ile się go wypije to zawsze ma się morderczego kaca. A żeby tego było mało, to przecież byłam abstynentem. Chyba ten dwuletni brak kontaktu z procentami zaowocował takim odtruciem organizmu, że teraz sam odrzuca to paskudztwo. Wychodzi na to, że miałam podwójną nauczkę. Nie należy brać się za słodki alkohol i nadużywać go.  Zdecydowanie wolę się jednak bawić bez późniejszego zgonu i przeraźliwej łupaniny w głowie. Musiałam zaaplikować sobie 3 paracetamole extra, żeby coś pomogło...a gdzie tam...Miałam 2 godziny oddechu i później dalej orkiestra zaczęła grać mi marsza w głowie. Do dzisiaj odchorowuje te nieszczęsne drinki. Chodzę nie wyspana, bo po takiej imprezie należy się porządnie wyspać. Niestety przy małym dziecku jest to nie możliwe. Zazdroszczę wszystkim moim koleżanką, których dzieci przesypiają całe noce. Okazuje się, że chyba tylko mój Zbój domaga się nocnego ciumkania mleka. Drogie mamy jak wy to robicie, że wasze maleństwa śpią po 7-8 godzin bez przerwy? Ja już wszystkiego próbowałam...i dawałam kaszki na wieczór, uspokajałam wieczorem, a jak to nie pomagało to bawiłam się z nim do zmęczenia. A tu nic...i tak wstaje. Zawsze o tych samych porach:

00.30
3.30
6.30
8.30 - Pobódka

Nie ma litości dla biednej mamy. Ilość korektora zużywana przeze mnie jest dość znaczna. Muszę minimum 2 razy w miesiącu kupić nowy. Mam swój ulubiony made by marka Rossman. Jest super...chociaż przy takich ilościach jakich używam czas poszukać czegoś bardziej skutecznego. Macie może jakiś pomysł??? Zastanawiałam się nad Vichy. Może ktoś z was używał czegoś podobnego. Wiem, że mają dość dobre podkłady. Podobno dokładnie kryją. Tak czy siak...aktualnie, bez tapety na warzy wyglądam jak chodzące zombi. Dobrze, że Pan X wychodzi do pracy wcześniej ode mnie. Inaczej posądził by mnie o bycie wampirem lub żywym trupem.

PS.

Poniżej mam dla was parę zdjęć mojego ulubionego stylu na zimę i jesień...ostatnio znowu zakochałam się w swetrach :D. Uwielbiam Emu i trampki...tak naprawdę, rzadko chodzę w ciepłych, zimowych kozakach. Niestety często przez to marzną mi stopy, ale coś za coś...;3

.


















środa, 1 stycznia 2014

Sylwestrowe szaleństwo...:D

 Aloha!!!
No to mamy nowy rok ;) Mam nadzieję, że spędziliście sylwestra hucznie i z przytupem. Nam  się udało zaliczyć  jedną z lepszych zabaw sylwestrowych w życiu. Miła odmiana,  bo ostatnie dwa były koszmarem. Dwa lata temu wylądowałam w szpitalu, a rok temu byłam w ciąży i musiałam Pana X turlać do domu. Nie ma to jak być jedyną trzeźwą osobą w towarzystwie i robić za poimprezową taksówkę. Wyobraźcie sobie jak człowiek się czuje, prowadząc auto pełne wstawionych balangowiczów. Od samego odoru w powietrzu można było załapać parę procent we krwi. W tym roku to ja sobie trochę zaszalałam. Miałam dwóch cudownych kawalerów do tańca. Jednemu nawet udało się nienadepnąc mi na stopę przy tańcu. To pewnie dlatego, że ma jeszcze za krótkie nogi. Wybawiłam się na całego, a Mały Książę, imprezował z nami do samego końca. Dokładniej mówiąc do 24.30... Niestety Mój kochany Pan X musiał iść do pracy 1 stycznia ratować wszystkich sylwestrowych połamańców i urwane ręce od petard. Niczym stado Kopciuszków zapakowaliśmy się do naszej "dyni" z Azji (hyundai). Pierwsze co zrobił Pączek po odpaleniu silnika to...zasnął...Po takich wrażeniach miałam nadzieję, że trochę pośpi. Jak to jednak w życiu bywa, mały człowiek miał inne plany. Wstał o 4 nad ranem i postanowił dalej świętować nowy rok. Zamiast szampana musieliśmy się zadowolić mlekiem dla niemowląt i kaszką bananową. Pierwsze zdjęcie to dokumentacja pierwszego sylwestra Kluska. Zrobiłam je o 24.12...Rok 2013 był jednym z najbardziej szalonych okresów w moim życiu:

1. Ciąża
2. Narodziny Królika
3. Przeprowadzka na Koniec Świata
4. Zmiana pracy
5. Wewnętrzna przemiana
6. Przewrócenie życia do góry nogami
7. Brak snu (zupełnie jak na studiach...:D)
8. Każdy dzień  był inny

Oj działo się sporo...nie był dwóch takich samych dni i nie mogłam narzekać na nudę. Może ten nowy rok przyniesie mi więcej spokoju. Wiem jedno...sama muszę pracować nad swoim szczęściem. Nie ma co czekać na łaskę z nieba. Nie mam typowych postanowień noworocznych. Nie palę papierosów. więc nie mam czego rzucać. Nie zajadam się słodyczami i praktycznie nie piję alkoholu...czyli standardowe obietnice tu nie pasują. Chciała bym jednak być z dnia na dzień bardziej cierpliwa i wyrozumiała. Tak...zdecydowanie tego mi potrzeba. Mam nadzieję, że wytrwam w tym postanowieniu...

PS.
Po niżej przesyłam parę zdjęć z prezentami od świętego Mikołaja...Chciałam tu zaznaczyć, że pokazuję je tylko i wyłącznie na waszą prośbę. Od wigilii wielokrotnie pytaliście się o to co przyniósł mi czerwony grubas pod choinkę...specjalnie dla was mini photsesja moich szpargałów...Wydaje mi się, że musiałam być bardzo grzeczna bo sporo paczek znalazłam w tym roku...