niedziela, 15 września 2013

Powrót na parkiet...I wanna dance, and love, and dance again...


Aloha!!!
Od tygodnia znowu tańczę. Powiem jedno, jest ciężko. Po pierwsze pocę się jak prosiak i czuję się jak słoń, a raczej słonica poruszająca się po szkle. Przy każdym postawieniu stopy czuję jak trzęsie się podemną ziemia. Boję się, że pewnego dnia się zarwie i tyle będzie z mojego tańcowania. Po każdym treningu mogę swobodnie podchodzić do konkursu Miss Mokrego Podkoszulka lub Śmierdziuszka Roku. Podczas zajęć dyszę jak parowóz i muszę wypić przynajmniej pół litra wody na jedną godzinę zajęć. Ostatnio łapią mnie nawet skurcze w śródstopiu, czego jeszcze w życiu nie doświadczyłam...to jakiś nowy wymiar bólu. Najgorsze jednak są moje duże cycki w rozmiarze E. Teraz dopiero wiem co to poruszanie się z obciążeniem. Jak bym miała dwa worki piasku przed sobą...koszmar...aż mi głupio kiedy ćwiczę z uczennicami. Nie dość, że bolą to jeszcze żyją swoim własnym życiem. Kiedy się obracam, najpierw idzie mój korpus, a później one...z jakimś minutowym opóźnieniem. Oczywiście używam stanika sportowego. Jednak nie na wiele się on zdaje przy tego typu rozmiarze. Szkoda gadać... Dodajmy do tego jeszcze fakt mojego rozciągnięcia. W trakcie ciąży potrafiłam zrobić szpagat na jedną i drugą nogę...i to bez wcześniejszej rozgrzewki. Teraz to nogi jakoś same mi się spinają i za "Chiny Ludowe" nie chcą się rozjechać. Może jest to związane z traumą powstałą przy porodzie. Sama nie wiem...bynajmniej muszę coś z tym zrobić bo miniaturowe baletnice już się podejrzliwie patrzą, jak same muszą robić szpagaty a ich Pani trener nie...;) cwaniak ze mnie... Plecy to bolą mnie jak babcię z zaawansowanym reumatyzmem. Kręgosłup mam sztywny jak kij bambusowy, a każde włókno moich mięśni woła o pomstę do nieba. Mam zakwas na zakwasie, na którym tworzą się kolejne zakwasy. W dodatku nie mogę dać po sobie nic poznać...w końcu mam być wzorem. Nie wiem czy ja to wszystko przeżyję. Przecież każdy ma granice swojej wytrzymałości!!! Odbudowywanie kondycji to strasznie ciężka robota. Na nic zdało się to moje bieganie i ćwiczenia w domu. Taniec to zupełnie inny świat i kompletnie odmienny rodzaj wysiłku. Ha...a cheerleading...o Panie tu  dopiero jest pasztet...każdy wysoki skok wymaga ode mnie takiego nakładu samo zaparcia, że tylko żuczek gnojak ma chyba podobną siłę woli kiedy toczy kulkę. Wiem...narzekam...ale powiem tylko jednko KOCHAM TEN BÓL!!!!!!!!!!!!  Za każdym razem kiedy pokonuję swoje granice czuję się  jak nowo narodzona. Kiedy udaje mi się wykonać pełny skok, jestem z siebie tak dumna, że moje ego sięga księżyca. I chyba o to w tym wszystkim chodzi. Taniec to radość, którą odczuwam odkąd pamiętam. Tak bardzo mi tego brakowało...

 Taniec i cheerleading to czysta radość...tu nie ma granic...wszyscy są równi...Taniec to ruch...każdego dnia tańczymy nawet gdy śpimy :D





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz