poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Joga i rota wirus...psujący plany...

Aloha!!!

Od pewnego czasu zatraciłam się w jodze. Moja praktyka rozwija się już od ładnych paru lat. Zaczęła się dość nieśmiele i z różnymi przygodami. Początki były traumatyczne i raczej zniechęcające. Wynikało to z braku odpowiedniego prowadzącego, chyba po prostu do mnie nie trafiały metody z jakimi się spotkałam. A podobno są tylko dwie opcje do wyboru. Łatwo się nie poddaję więc i tym razem nie dałam za wygraną. Chodziłam na zajęcia do różnych klubów fitness i spotkałam się z "milionem" form. W trakcie ciąży udało mi się dostać na zajęcia dla "ciężarówek".  Super zajęcia...Dzięki nim zachowałam formę i szybciej doszłam do siebie po porodzie. Po urodzeniu Maleństwa odnalazłam kameralne studio gdzie dalej kontynuuję pracę nad sobą i ciałem. Nigdy nie miałam bardzo "wewnętrznego" podejścia do tej praktyki. Rozumiem przez to brak przejścia na wegetarianizm czy zmiana wiary na buddyzm. Moim nadrzędnym celem była i nadal jest przemiana zewnętrzna. Dlaczego o tym mówię? Ponieważ praktykując jogę w różnych formach, człowiek zaczyna inaczej postrzegać świat. Po tych ładnych paru latach ćwiczeń, mogę swobodnie stwierdzić, że nie da się zmienić swojego ciała bez zmiany wnętrza. Przede wszystkim chodzi o zmianę myślenia...nie da się schudnąć czy zbudować mięśni bez przemiany w naszej głowie. Podejście do treningu, nasze ciała i dieta...wszystko musi współpracować w harmonii. Uczestnicząc w zajęcia jogi zaczęłam stosować trzy złote zasady:

1. Nie krzywdzę swojego ciała

2. Osiągam cel drobnymi kroczkami

3. Stawiam sobie kolejne cele.

Nauczyłam ich mnie moja aktualna nauczycielka. Nigdy nie uczestniczyłam w zajęciach prowadzonych przez tak spokojną osobę. 1,5 godziny zajęć mija zupełnie nie zauważalnie. A ja czuję się jak nowo narodzona...jest to moment tylko dla mnie. Wszystkie zmartwienia i problemy zostawiam poza salą. Na zajęciach skupiam się na chwili "tu i teraz". Dużo czasu zajęło mi wytrenowanie umysłu, żeby nie myśleć o wszystkim do okuła. Wcześniej rozpraszały mnie światła, dźwięk samochodów z oknem czy inni ćwiczący. Nadal muszę mocno kontrolować swoje zmysły w trakcie zajęć. Jednak zaczęłam, zauważać różnice...Jestem dużo spokojniejsza i co raz lepiej kontroluję swoje zmysły. 

Dzisiaj miał się odbyć jeden z moich treningów...Ale jak to się mówi "Miało być inaczej a wyszło jak zawsze". Tak więc zamiast cieszyć się chwilami jogi, leżę rozplaszczona na dywanie pod kołdrą. Dopadł mnie rota wirus. Tak to jest jak już ma się częsty kontakt z dziećmi. I nie myślę tu o swoim...Mały Dinozaur czuje się wspaniale i uważa, że to świetna impreza kiedy można deptać po mamie do woli. Dobrze, że chociaż on jest uodporniony.  Pan X w pracy więc muszę radzić sobie sama. Nie mam nawet energii by unikać zębów Bobasa, więc regularnie jestem gryziona i obśliniana. Siły starcza mi jedynie na wycieczki do łazienki i względne ogarnianie małego Potworka. Oby dzisiaj poszedł szybko spać... Trzymajcie za mnie kciuki...

Towarzyszka mojej niedoli...:D Zawsze wierna Coco

Lepsze chwile jeszcze z przed wirusa...;D

Tego dzisiaj mi potrzeba...snu..Dobranoc...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz